Nowa, świecka tradycja

Niedawno byliśmy świadkami narodzin „nowej, świeckiej tradycji”, trochę przypominającej socrealistyczne sceny rodem z PRL-u. Chodzi oczywiście o ceremonię pogrzebową Helmuta Kohla, która podobno zgodnie z ostatnią wolą zmarłego odbyła się według jego scenariusza. Zanim więc ciało kanclerza spoczęło na cmentarzu w Spirze, najpierw urządzono świecką uroczystość w Strasburgu, nazwaną „aktem europejskim”, którym przedstawiciele światowej „elity” pożegnali „honorowego obywatela Europy” i „ojca zjednoczenia Niemiec”. Była to pierwsza tego typu ceremonia o charakterze ponadnarodowym ku czci zmarłego polityka, ale zapewne nie ostatnia. Dlatego już dziś możemy mówić o kształtowaniu się nowego obyczaju funeralnego, który w założeniu pomysłodawców ma być „manifestem europejskich wartości”.

Ktoś złośliwy mógłby stwierdzić, że jaka Unia, takie wartości i taki też „nieśmiertelny bohater”, o którym Angela Merkel powiedziała, że „ucieleśnia całą Europę”. Wygłosiła także nad jego trumną osobiste wyznanie: – „Drogi kanclerzu, to że mogę przemawiać w tym miejscu jest też twoją zasługą. Dziękuję za szansę, którą mi dałeś”. Nie jest tajemnicą, że Angela była niegdyś ulubienicą i protegowaną „kanclerza zjednoczenia”, ale po ujawnieniu jego przekrętów finansowych, jako pierwsza dała sygnał do egzekucji wzywając publicznie chadeków do „zakończenia ery Kohla”. Dlatego nie może dziwić, że ujawnił on w szczerej rozmowie z dziennikarzem Heribertem Schwanem, jak to Merkel na początku swojej kariery: „Nie potrafiła nawet jeść nożem i widelcem. Podczas kolacji z udziałem głów państw snuła się po kątach i bez przerwy musiał ją upominać”.

Pogrzeb Kohla stał się okazją do wygłoszenia politycznych oracji o konieczności pogłębienia integracji europejskiej i wyciągnięcia Unii ze stanu zapaści. Warto więc przypomnieć, że obecny kryzys jest w głównej mierze „zasługą” Angeli Merkel, określanej mianem „cesarzowej” Europy, a także wielu innych „znamienitych” gości, którzy zjechali się tłumnie do Strasburga. Nie ma sensu wymieniać wszystkich żałobników, wśród których aż się roiło od znanych polityków. Chcę tylko odnotować, że zjawił się tam także prezydent Andrzej Duda, który stwierdził, że: „Kanclerz Kohl był wielkim człowiekiem i politykiem, który wpłynął na kształt współczesnej Europy, w tym relacji polsko-niemieckich opartych na wzajemnym szacunku i potrzebnym partnerstwie”. W kontekście wypowiedzi pierwszego obywatela Rzeczypospolitej można by przytoczyć wiele cierpkich uwag na temat rzekomego „partnerstwa” i „szacunku” w naszych relacjach z Niemcami, które, co widać na co dzień, traktują Polskę jak swojego wasala, oczekując jedynie złożenia hołdu lennego. No cóż, w tej materii od wieków nic się nie zmieniło, tylko formy uzależnienia są nieco inne…

Jednym z mistrzów ceremonii, czy może raczej nekromantów, był szef Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani, który przywołując ducha zmarłego kanclerza podkreślił, że zgromadzeni żegnają „giganta politycznego, zdolnego słuchać obywateli i patrzeć poza horyzont”, a także „bojownika o wolność i demokrację, bohatera zjednoczenia naszego kontynentu”, który „poświęcił całe życie na rzecz nowego renesansu europejskiego”. Dodał również, że dla Kohla zjednoczenie oznaczało nie „niemiecką Europę”, lecz „bardziej europejskie Niemcy”. Do tego wątku nawiązał także Jean-Claude Juncker, który powiedział, że Kohl „był kimś, kto stał się pomnikiem i przed tym pomnikiem kładzione będą kwiaty niemieckie i europejskie” oraz że był „patriotą Niemiec i Europy”, w czym nie widzi on żadnej sprzeczności. Obaj mówcy byli zapewne oczadzeni wonią unijnych kadzideł, bo nie zauważyli dysonansu występującego między ich wypowiedziami a scenami, które obserwowaliśmy w telewizji. Widzieliśmy przecież na własne oczy jak trumnę ze zwłokami Kohla, okrytą unijną flagą, przy dźwiękach marszu pogrzebowego Haendla, wnosiło na salę posiedzeń PE ośmiu żołnierzy Bundeswehry. Nie zrobili tego unijni urzędnicy, czy też oddani mu politycy, lecz właśnie żołnierze armii niemieckiej, którzy towarzysząc zmarłemu w jego ostatniej podróży statkiem w górę Renu, zadbali już o to, aby trumna była przykryta właściwą dla każdego niemieckiego patrioty flagą RFN.

Mowy pożegnalne wygłosili także inni politycy, a swoje pięć minut miał również Donald Tusk, który podkreślił zrozumienie Kohla dla „wolnościowych zrywów w Europie Środkowo-Wschodniej”, choć powinien raczej wspomnieć o hojności kanclerza dla jego partii KLD, która została przecież założona za niemieckie pieniądze. Na pogrzebie był też premier Dmitrij Miedwiediew, który rozwodził się na temat roli Związku Sowieckiego w procesie zjednoczenia Niemiec, zaznaczając, że „na tej drodze Rosja zawsze była dla Kohla dobrym partnerem”. Wypada więc dodać, że państwo rosyjskie w dalszym ciągu ma doskonałe relacje z Niemcami, pomimo nałożonych sankcji, co niewątpliwie zawdzięcza staraniom byłego kanclerza Gerharda Schrödera zatrudnionego przez konsorcjum budujące rurociąg Nord Stream. Kohl miał więc rację mówiąc o swoim następcy, że: – „Nic z niego nie będzie. Za kilka lat pójdzie za dużą kasą”.

Jednak najbardziej wzruszające przemówienie wygłosił Bill Clinton, który stwierdził: – „Kochałem tego gościa, bo jego apetyt nie kończył się na jedzeniu. Sięgał znacznie dalej. […] Kohl kochał być Niemcem […], ale on chciał świata, gdzie granice będą siecią, a nie murami”. Przyznać trzeba, że ciekawie ujął stosunek kanclerza do otaczającej go rzeczywistości i nie mylił się w tym, że znaczna część Europy nie jest już poprzedzielana murami, ale za to Niemcy rozciągnęły sieć dominacji ekonomicznej i politycznej, w którą wpadają ich naiwne ofiary. Serdeczny ton wypowiedzi Clintona dowodzi, że chyba się zbytnio nie przejął tym, co Kohl o nim myślał, gdy komentował jego romans z Moniką Lewinsky, twierdząc, że Bill zamiast sytuacją w Bośni „interesował się wyłącznie majstrowaniem przy jej majtkach, aż w końcu cały świat interesował się tylko tymi majtkami”.

Helmuta Kohla w ostatnich latach jego doczesnej wędrówki otaczała atmosfera skandalu, czego przyczyną stała się nadmierna szczerość w rozmowach z Heribertem Schwanem, który wbrew jego woli opublikował pikantne szczegóły z życia politycznych „elit”, za co sąd w Kolonii nałożył na „niedyskretnego” dziennikarza grzywnę w wysokości miliona euro. Opinię publiczną bulwersowało także żenujące zachowanie drugiej żony kanclerza, która podobno wiele lat przed ich ślubem „polowała” na Kohla, a „potem z premedytacją izolowała go, kontrolowała całe jego życie i doprowadziła do tego, że zerwał on wszystkie dawne kontakty: z synami, przyjaciółmi i zaufanymi ludźmi”. Groziła też wezwaniem policji, gdyby któryś z synów chciał się zbliżyć do ich domu, twierdząc, że: „W nowej rodzinie nie ma miejsca dla dawnej”. Synowi Kohla – Walterowi, który po śmierci ojca pojawił się z dwójką dzieci przed rodzinnym domem nie pozwolono pożegnać zmarłego, przypominając mu, że „obowiązuje go zakaz wstępu na teren posiadłości”. W opinii wielu dziennikarzy rola Maike Kohl-Richter jest „podejrzana i nieprzejrzysta”, bowiem chce ona mieć „wyłączną kontrolę nad upamiętnieniem i polityczno-historycznym dziedzictwem Kohla”. To jej właśnie przypisuje się pomysł zaproszenia na pogrzeb premiera Rosji, z którą Unia jest obecnie w stanie konfliktu. Podejrzana jest również jej determinacja w ukrywaniu „taśm prawdy” nagranych przez Schwana i dążenie do zupełnej izolacji byłego kanclerza, tak aby przed śmiercią niczego już więcej nie wyznał. Jak jest naprawdę, tego zapewne się nie dowiemy. Być może jest ona narzędziem w czyimś ręku służącym do realizacji ukrytych celów. Podobne zastrzeżenia budzi jej związek z Kohlem, ponieważ poślubiła go, gdy przebywał w klinice w Heidelbergu, gdzie leczył skutki wypadku, w którym doznał poważnych urazów czaszki i poruszał się już tylko na wózku inwalidzkim oraz cierpiał na zaburzenia mowy.

„Nie mówi się źle o zmarłych” – ktoś mógłby w ten sposób skwitować niniejszy artykuł, ale moim zdaniem nie miałby racji, bo niczego takiego nie napisałem, co mogłoby popsuć reputację zamarłego kanclerza. Za to odniosłem się do poczynań jego bezrefleksyjnych czcicieli, którzy z pogrzebu zrobili cyrk, gdy w cyniczny sposób wykorzystali doczesne szczątki Helmuta Kohla, aby zainicjować powstanie nowej świeckiej „religii”, która w ich mniemaniu miałaby scementować rozwalający się gmach Unii Europejskiej. W przeszłości mieliśmy już do czynienia z podobnym bałwochwalstwem, gdy wbrew woli Lenina jego ciało zostało po śmierci zabalsamowane i posłużyło do stworzenia nowego kultu, którego najwyższym kapłanem stał się Józef Stalin. Może jest to zbyt drastyczne porównanie, ale dość trafne, bowiem nie wypada wykorzystywać zmarłych do maskowania niecnych planów, które nieopatrznie zostały ujawnione, gdy trumnę z „żywym symbolem jedności europejskiej” wnieśli dzielni wojacy z Bundeswehry…

Wojciech Podjacki

W sprawie antypolskich ataków na Ukrainie.

Oświadczenie

w sprawie antypolskich ataków na Ukrainie.

W ostatnim czasie na Ukrainie coraz częściej dochodzi do antypolskich ataków. Na początku 2017 roku dokonano tam profanacji cmentarza w Bykowni pod Kijowem, gdzie spoczywają szczątki polskich żołnierzy zamordowanych w 1940 roku przez NKWD. Zdewastowano również polską nekropolię w Podkamieniu w obwodzie lwowskim, gdzie na tablicach i krzyżu, upamiętniających ofiary zbrodni ludobójstwa dokonanej przez Ukraińską Powstańczą Armię (UPA), namalowano napisy „Śmierć Lachom” i swastykę. W podobny sposób sprofanowano we Lwowie monument profesorów lwowskich zabitych przez Niemców w 1941 roku. Dwukrotnie zniszczono pomnik Polaków pomordowanych w 1944 roku przez zbrodniarzy z SS Galizien w Hucie Pieniackiej. W styczniu wysadzono go przy pomocy materiałów wybuchowych, a w marcu, w niedługi czas po odnowieniu, został ponownie zdewastowany. Na symbolicznym krzyżu namalowano swastykę i tryzub, a na stojących obok tablicach z nazwiskami ofiar umieszczono napisy: „Śmierć Lachom” i „Precz z Ukrainy”. Wymienione akty barbarzyństwa były jednak tylko wstępem do bezprecedensowego ataku na polski konsulat w Łucku, który pod koniec marca został ostrzelany z granatnika. Podobne ataki terrorystyczne wymierzone w placówki dyplomatyczne, będące przecież pod szczególną ochroną, zdarzają się tylko w rejonach ogarniętych wojną lub w krajach, które trudno uznać za cywilizowane. Poza tym nie był to odosobniony incydent, ponieważ miesiąc wcześniej „nieznani sprawcy” obrzucili pojemnikami z czerwoną farbą siedzibę polskiego konsulatu we Lwowie, a na parkanie wymalowali napis: „Nasza ziemia”. W dniu 30 maja podpalono także polską szkołę w Mościskach.

Przedstawione tu haniebne czyny noszą znamiona zorganizowanej akcji, której wspólnym mianownikiem jest uderzenie w obiekty symbolizujące Państwo Polskie lub będące świadectwem polskości Kresów Południowo-Wschodnich, należących niegdyś do Rzeczypospolitej. Znamienne są także reakcje ukraińskich władz na te karygodne przejawy agresji. Ukraińcy bowiem, poza przekazywaniem Polakom wyrazów ubolewania, starają się przerzucić odpowiedzialność na „stronę trzecią”, czyli Rosję, która, ich zdaniem, za pomocą swoich służb specjalnych, dąży do wywołania konfliktu między naszymi państwami. Podobna narracja płynie również ze strony polskich polityków, zarówno z partii rządzącej, jak i z ugrupowań opozycyjnych, które widzą w tym inspirację, a nawet sprawstwo rosyjskie. Jednak, pomimo zgodnej wersji głoszonej przez oficjalne czynniki polityczne, sprawa narastającej fali antypolskich ataków na Ukrainie budzi wiele wątpliwości. Najważniejszą kwestią pozostaje schwytanie i ukaranie ich wykonawców. Nie można się bowiem zadowolić tłumaczeniem ukraińskich władz, że za wszystkim stoją Rosjanie, ponieważ na to, jak dotychczas, nie przedstawiono żadnych przekonywujących dowodów. Nikogo nie aresztowano, a winę przypisuje się bezustannie „nieznanym sprawcom”. Wywołuje to uzasadnione wątpliwości, co do szczerości intencji strony ukraińskiej, która, albo ukrywa prawdziwych sprawców, bo ich ujawnienie mogłoby zaszkodzić relacjom polsko-ukraińskim, albo też nie jest w stanie ich wykryć, co wskazywałoby na zatrważający rozkład tamtejszych instytucji państwowych, które nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa i porządku na swoim terytorium.

Fakty są zaś takie, że na Ukrainie rozwija się żywiołowo banderyzm, który staje się fundamentem ukraińskiej tożsamości narodowej, co jest efektem wychowywania przez wiele lat młodzieży w duchu szowinizmu i polonofobii. Widocznym tego przejawem są marsze i obchody urządzane cyklicznie ku czci zbrodniarzy z UPA oraz swoisty kult Stepana Bandery, który przeniknął już do szerokich kręgów ukraińskiego społeczeństwa, czego dowodem są liczne pomniki stawiane upowcom. Postawy wrogości wobec Polaków wzmacniane są przez prowokacyjne zachowania ukraińskich polityków, którzy nie dość, że nie przejawiają jakiejkolwiek woli rozliczenia się ze zbrodniczą przeszłością swoich przodków, to jeszcze zaostrzają sytuację uchwalając w parlamencie ustawy gloryfikujące banderowców i grożące sankcjami karnymi za podważanie ich „bohaterstwa”. Do pogorszenia wzajemnych relacji przyczynia się także działalność Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, który, po usunięciu postawionego nielegalnie w 1994 roku pomnika UPA w Hruszowicach na Podkarpaciu, wstrzymał stronie polskiej pozwolenie na prowadzenie prac poszukiwawczych, ekshumacyjnych i porządkowych na Ukrainie, gdzie znajdują się miejsca pochówku Polaków, będących ofiarami stalinowskich represji i ukraińskiego ludobójstwa. Ukraińcy grożą także wstrzymaniem legalizacji polskich miejsc pamięci na terenie ich kraju. Ta skandaliczna decyzja wpisuje się w cały ciąg antypolskich prowokacji, których przykładem jest zawieszenie na parkanie naszej ambasady w Kijowie portretu Stepana Bandery przez aktywistów nacjonalistycznej organizacji Czarny Komitet. A także uczczenie na posiedzeniu Rady Najwyższej Ukrainy rocznicy śmierci Romana Szuchewycza – dowódcy UPA i kata Polaków, którego syn Jurij, będący deputowanym do parlamentu, bezczelnie oświadczył, że Polska nie ma prawa mówić Ukrainie kogo należy uważać za bohatera oraz że jest gotów „plunąć Polakom w mordę”. Nie można się więc dziwić, że w tak nienawistnej atmosferze, zachęcającej wręcz do odwetu na Polakach, mnożą się bandyckie ataki na polskie obiekty i instytucje.

Sytuację pogarsza też aktywność bardzo wpływowego ukraińskiego lobby w Polsce, na które składają się już nie tylko działające w naszym kraju organizacje ukraińskiej mniejszości, ale także zastępy zaślepionych polskich polityków, dziennikarzy i celebrytów. Wykazywana przez nich bezrefleksyjna postawa filoukraińska oraz głoszone fałszywe tezy o rzekomo pogłębiającym się „braterstwie” z Ukraińcami, zamiast prowadzić do zbliżenia między naszymi narodami, wywołują coraz większe antagonizmy. Ukraińcom trudno się dziwić, że starają się przedstawiać swój kraj w jak najlepszych barwach, zwłaszcza, że aspirują do Unii Europejskiej i NATO, ale uległość polskich władz wobec żądań strony ukraińskiej, to powód do wstydu. Polscy politycy pomagali Ukraińcom podczas „pomarańczowej rewolucji”, jeździli tłumnie na kijowski Majdan, wspierają ich hojnie pieniędzmi polskich podatników i nie zważając na koszty forsują ukraińskie interesy na arenie międzynarodowej. W zamian za to, Ukraińcy bezustannie plują nam w twarz! Doszło już nawet do tego, że strona ukraińska decydowała o tym, jak polski parlament ma uczcić ofiary ludobójstwa dokonanego przez UPA. W tej kwestii pod koniec czerwca 2016 roku, przed zaplanowaną debatą w Sejmie, marszałek Marek Kuchciński paktował w Truskawcu koło Lwowa z przedstawicielami ukraińskiego parlamentu, w tym ze wspomnianym już Jurijem Szuchewyczem. Ukraińcy głosząc hasło: „Nasz kraj – nasi bohaterowie!”, z oburzeniem reagują na próby zwrócenia im uwagi, że bezwstydnie gloryfikując zbrodniarzy z UPA szkodzą swojej narodowej sprawie. Jednocześnie wywierają presję na polskich polityków, aby odstąpili od godnego upamiętnienia ofiar ukraińskiego ludobójstwa. Warto też zwrócić uwagę na symboliczną, wręcz złowieszczą dla Polaków wymowę miejsca corocznych spotkań polityków PiS z ukraińskimi parlamentarzystami. W 1931 roku w Truskawcu został zamordowany przez ukraińskich terrorystów Tadeusz Hołówko, jeden z najbliższych współpracowników marszałka Józefa Piłsudskiego i gorący orędownik ugody polsko-ukraińskiej. Nie był on jedynym Polakiem, który w okresie międzywojennym zapłacił najwyższą cenę za zbyt idealistyczne podejście do zagadnienia stosunków polsko-ukraińskich. Od kul zamachowców z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów ginęli także Ukraińcy opowiadający się za współpracą z Polakami, czego przykładem jest zamordowanie w 1934 roku Iwana Babija, dyrektora ukraińskiego gimnazjum we Lwowie. Tragiczne dzieje naszych wzajemnych relacji, powinny być dla wszystkich przestrogą, zwłaszcza, że nie brak obecnie dowodów na to, iż Ukraińcy bezwzględnie wykorzystują naiwność polskich decydentów i bezczelnie narzucają im swój punkt widzenia w różnych kwestiach.

Dlatego Liga Obrony Suwerenności domaga się zrewidowania dotychczasowej błędnej polityki polskiego rządu wobec Ukrainy, która może być w dłuższej perspektywie zagrożeniem dla naszego narodowego bezpieczeństwa. Domagamy się zdecydowanego potępienia gloryfikacji ukraińskich formacji odpowiedzialnych za zbrodnie ludobójstwa oraz ścigania osób propagujących banderyzm na równi z innymi totalitarnymi ideologiami. Nie można bowiem tolerować szerzącego się na Ukrainie kultu dla zbrodniarzy z UPA, a tym bardziej zezwalać na stawianie takim zwyrodnialcom pomników na polskiej ziemi. Uległość polskich władz wobec ukraińskich szowinistów zachęca ich jedynie do kolejnych ataków i prowokacji. Niedopuszczalne są również naciski ze strony Kijowa, zmierzające do uniemożliwienia godnego upamiętnienia ukraińskiego ludobójstwa oraz czyniące z polskich ofiar zakładników w politycznej grze prowadzonej przez Ukraińców. Państwo Polskie nie może pod żadnym pozorem negocjować z Ukraińcami kwestii uhonorowania naszych rodaków oraz potępienia sprawców ich okrutnej śmierci, ponieważ jest to wyłącznie naszą sprawą wewnętrzną, w którą nie mają oni prawa ingerować.

Liga Obrony Suwerenności popiera stanowisko polskiego Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, który zdecydowanie odrzucił żądania Ukraińców dotyczące odtworzenia w pierwotnej formie pomnika UPA w Hruszowicach oraz stanowczo sprzeciwia się gloryfikacji formacji odpowiedzialnych za masowe zbrodnie na ludności cywilnej, której „służy część nielegalnych ukraińskich miejsc pamięci w Polsce”.

Liga Obrony Suwerenności przyjęła również z rozczarowaniem decyzję Prezydenta Andrzeja Dudy, który odmówił objęcia patronatem honorowym Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa Obywateli Polskich na Kresach II RP obchodzonego w dniach 8-9 lipca 2017 roku. W naszej opinii jest to nieusprawiedliwiony przejaw lekceważenia szlachetnych inicjatyw podejmowanych przez środowiska kresowe i patriotyczne, które miały prawo liczyć na to, że po wielu latach okazywanej im pogardy, ze strony poprzednich lokatorów Pałacu Namiestnikowskiego, znajdą wreszcie w osobie Prezydenta Rzeczypospolitej rzecznika swoich słusznych postulatów. Tym bardziej, że obecna głowa państwa zawdzięcza swój wybór, w znacznej mierze, poparciu udzielonemu przez wspomniane środowiska. Potępiamy również przejawy ohydnej propagandy pomawiającej szczerych patriotów i ludzi dobrej woli dążących do godnego upamiętnienia ofiar ukraińskiego ludobójstwa, o to, że są jakoby „ruskimi agentami” lub „pożytecznymi idiotami”. Naszym zdaniem są to nieuczciwe i plugawe pomówienia, które nie dość, że nie znajdują potwierdzenia w faktach, to jeszcze coraz częściej wygłaszane są przez państwowych dygnitarzy.

Liga Obrony Suwerenności uważa, że Ukraińcy swoimi antypolskimi wystąpieniami dostarczają wystarczających argumentów do zweryfikowania stanowiska względem ich państwa. Widać coraz wyraźniej, że polityka tzw. strategicznego partnerstwa i uległości wobec Ukrainy uprawiana przez polskie rządy była błędem oraz że nie warto bezwarunkowo opowiadać się po ich stronie, narażając tym samym własne interesy narodowe. Ukraina bardziej potrzebuje pomocy od Polski, niż Polska od Ukrainy. Czas więc na otrzeźwienie, tak polskich, jak i ukraińskich polityków. Nie można bowiem dłużej tolerować sytuacji, gdy Polska, w zamian za bezwarunkowe poparcie dla interesów Ukrainy, doznaje samych upokorzeń w relacjach z tym krajem, a polscy politycy „chowają głowy w piasek”, zamiast zdecydowanie formułować nasze postulaty. Dlatego Liga Obrony Suwerenności domaga się wywarcia skutecznej presji na oficjalne czynniki ukraińskie, celem uzyskania z ich strony zdecydowanego potępienia szerzącego się na Ukrainie kultu zbrodniarzy z UPA oraz zapewnienia skutecznej ochrony polskim instytucjom i obiektom znajdującym się na terenie tego państwa, a także zagwarantowania bezpieczeństwa mieszkającym tam Polakom.

Gdańsk, dn. 11 lipca 2017 roku.

Przewodniczący

Ligi Obrony Suwerenności

                                                                                                                    Wojciech Podjacki