Podżeganie do wojny z Iranem (część 2) – fałszywe argumenty

We wcześniejszych rozważaniach starałem się nakreślić złożony obraz stosunków panujących obecnie na Bliskim Wschodzie, a teraz przyjrzę się bliżej argumentom przemawiającym rzekomo za koniecznością rozprawy z Iranem. Jeśli chodzi o retorykę wojenną nadużywaną podczas konferencji bliskowschodniej w Warszawie, to można rzec, że nie padły tam żadne zaskakujące słowa. Premier Netanjahu już od dłuższego czasu snuje ponure wizje apokalipsy, którą podobno chce zgotować Izraelowi „krwiożerczy” reżim z Teheranu. W lutym 2018 r. na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium alarmował, że Iran umacnia swoją pozycję w regionie i chce „ustanowić ciągłe imperium otaczające Bliski Wschód od południa w Jemenie, ale także próbując stworzyć most lądowy z Iranu do Iraku, Syrii, Libanu i Gazy”[1]. W dwa miesiące później zorganizował specjalną konferencję multimedialną, podczas której przekonywał, że irańscy przywódcy cały czas kłamali, gdy zapewniali świat o tym, że nie dążą do stworzenia broni atomowej. Powoływał się przy tym na dowody, które miał pozyskać wywiad izraelski, świadczące o dużym stopniu zaawansowania irańskiego programu jądrowego. Podkreślił, że jego zdaniem umowa z Iranem z 2015 r. „została ufundowana na kłamstwach” i dlatego „nigdy nie powinna być zawarta”. Wyraził też przekonanie, że Donald Trump podejmie taką decyzję w sprawie układu z Teheranem, która wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom Izraela[2]. Netanjahu nie musiał zbyt długo czekać na spełnienie swoich pragnień, bowiem już 8 maja 2018 r. prezydent USA ogłosił jednostronne zerwanie tego porozumienia oraz zapowiedział nałożenie dotkliwych sankcji na państwo irańskie, ponieważ w jego opinii „pozwolenie na utrzymanie umowy z Iranem oznaczałoby wyścig zbrojeń nuklearnych”[3]. Trump zresztą już wcześniej zarzucał Teheranowi „podsycanie przemocy, rozlewu krwi i chaosu” na całym Bliskim Wschodzie oraz deklarował: „Musimy zapewnić, że ten morderczy reżim nigdy nie zbliży się do [posiadania] broni nuklearnej”[4]. W tym kontekście należy więc zadać pytanie: Czy rzeczywiście irański program jądrowy stwarza tak poważne zagrożenie, jak to przedstawiają Izraelczycy i Amerykanie?

Okazuje się, że „znawcom irańskiego uzbrojenia premier Izraela nie pokazał niczego nowego. Większość przytoczonych faktów była znana już z raportów wywiadowczych USA z 2007 i MAEA z 2011 r. To, że w 2018 r. nie pojawiło się nic nowego, świadczyć może raczej o zamrożeniu irańskiego programu atomowego lub o skuteczności międzynarodowego porozumienia, które przecież zawarte zostało właśnie z uwagi na podejrzenia podejmowania w Iranie prób budowy broni jądrowej i chęć ich zatrzymania”[5]. Potwierdza to ostatni raport Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej z lutego 2019 r., w którym stwierdzono, że „Iran respektuje limity dotyczące wzbogaconego uranu zawarte w międzynarodowym pakcie nuklearnym”. Eksperci MAEA przeprowadzili wymagane układem inspekcje irańskich instalacji jądrowych i ustalili, że „poziom wzbogaconego uranu, którego rezerwy posiada Iran, jest zgodny z postanowieniami paktu z 2015 r., choć w roku ubiegłym prezydent Donald Trump wycofał USA z tego porozumienia i nałożył na Teheran sankcje”[6]. Wątpliwości budzi także kwestia „małych jak na kraj tej wielkości ambicji atomowych ujawnionych przez Netanjahu. Pięć głowic o mocy 10 kiloton każda to arsenał symboliczny, by nie powiedzieć: nieistotny. Jako program badawczy może budzić niepokój, ale jako fundament odstraszania czy cel strategicznego programu zbrojeniowego Teheranu jest bardziej niż skromny”.

Obawy wobec „atomowych ambicji Iranu wynikają głównie z zagrożenia, które ponoć stanowią dla Izraela. Prezydent Bush przyznał to w marcu 2006 r., gdy powiedział, że »zagrożeniem ze strony Iranu jest ich oczywisty zamiar zniszczenia naszego wiernego sojusznika, jakim jest Izrael«. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że zarówno Izrael, jak i Stany Zjednoczone mają potężne arsenały jądrowe, zagrożenie to jest wyolbrzymiane”. Gdyby bowiem „zaatakowano którykolwiek z tych krajów, atakujący natychmiast poniósłby przerażające konsekwencje. Ani jeden, ani drugi kraj nie mógłby być szantażowany przez nuklearne państwo zbójeckie, ponieważ szantażysta nie zrealizowałby swojej groźby bez poniesienia tych samych konsekwencji”[7]. W tym względzie nie ma natomiast zahamowań premier Netanjahu, który podczas wizyty w sierpniu 2018 r. w izraelskim centrum badań jądrowych na pustyni Negew „ostrzegł przed możliwością użycia broni jądrowej wobec Iranu”, mówiąc, że „ci, którzy grożą Izraelowi zgładzeniem, narażają się na podobne niebezpieczeństwo, a w każdym razie nie osiągną celu”[8]. Biorąc zaś pod uwagę posiadaną przez Izrael przewagę technologiczną i jego potencjał nuklearny oraz system antyrakietowy chroniący izraelskie terytorium, to nie można uznać słów Netanjahu za czcze pogróżki, bowiem mają one bardzo realny wymiar i groźną wymowę. W tym kontekście, jak na ironię, to właśnie Izrael jawi się światu jako państwo zbójeckie, które atomowym szantażem próbuje wymusić realizację swoich roszczeń wobec Iranu. Niewiarygodnie brzmią także oskarżenia, że Iran mógłby przekazać broń atomową terrorystom, ponieważ przywódcy tego kraju „nigdy nie mogliby być pewni, czy taka transakcja pozostałaby niewykryta lub czy nie zostaliby po niej oskarżeni i ukarani. Oddawanie broni nuklearnej, której zdobycie było tak ryzykowne, jest prawdopodobnie ostatnią rzeczą, którą chcieliby zrobić. Utraciliby kontrolę nad jej użyciem i nigdy nie mogliby być pewni, czy Stany Zjednoczone (lub Izrael) nie spopieliłyby ich za samo podejrzenie, że dali terrorystom możliwość dokonania ataku nuklearnego”[9]. Wystarczy więc przypomnieć, że równie fałszywe i nigdy niepotwierdzone oskarżenia były pretekstem dla USA do inwazji na Irak w 2003 r., aby uświadomić sobie niedorzeczność takich insynuacji, których źródłem jest zapewne Izrael. Może o tym świadczyć wypowiedź Scotta Rittera, który był w latach 1991–1998 inspektorem ONZ ds. broni masowego rażenia w Iraku. Stwierdził on mianowicie: „Nie ma wątpliwości, że jeśli pomiędzy Ameryką a Iranem wybuchnie wojna, będzie to wojna zrodzona w Izraelu”, ponieważ „gdyby nie naciski Izraela i jego lobby, nikt w Waszyngtonie nie traktowałby poważnie pomysłu atakowania Iranu”.

W takich okolicznościach można uznać, że „irańskie ambicje atomowe nie wynikają z irracjonalnej ideologii, a z rozsądnej kalkulacji podpowiadającej, że państwo to potrzebuje nuklearnej broni odstraszającej, której mogłoby użyć przeciwko pojawiającym się zagrożeniom […]. Przywódcy Iranu ewidentnie zdają sobie sprawę z tego, że są celem Waszyngtonu, i to właśnie taki odbiór sytuacji zachęca ich do przyspieszenia swego programu atomowego”. Straszenie zaś Iranu widmem wojny prewencyjnej „daje tylko większe powody jego przywódcom, by starali się o pozyskanie atomowego środka odstraszania. Irańczycy, podobnie jak Amerykanie i Izraelczycy, zdają sobie sprawę z tego, że broń jądrowa jest najlepszym środkiem obronnym dostępnym krajowi, który znajduje się na celowniku innego państwa”[10]. Nie ulega też większej wątpliwości, że administracja amerykańska posiada odpowiednie instrumenty nacisku, aby doprowadzić do denuklearyzacji regionu bliskowschodniego. W przeszłości „Waszyngton wymusił liczne ustępstwa na przywódcach Związku Sowieckiego, gdy ten chylił się ku upadkowi, a później naciskał na Ukrainę, Kazachstan i Białoruś, by te zrezygnowały ze swoich arsenałów atomowych. Podobne działania ostatecznie zmusiły Libię do rezygnacji z własnych programów tworzenia broni masowego rażenia w zamian za zniesienie licznych sankcji gospodarczych […]. Stany Zjednoczone mogą też wywierać potężny wpływ na Izrael […] Mogłyby zagrozić odcięciem Izraela od wszelkiej pomocy materialnej i dyplomatycznej. Gdyby to nie wystarczyło, bez trudu mogłyby zdobyć międzynarodowe poparcie dla izolacji Izraela, podobnie jak miało to miejsce w sprawie RPA pod koniec ostatniego stulecia”[11]. Amerykanie nic jednak nie robią, aby powstrzymać atomowe ambicje Izraelczyków i poddać międzynarodowej kontroli ich programy BMR. Dlatego nie może nas dziwić, że „irańscy przywódcy mogą uważać, że skoro państwo żydowskie posiada broń odstraszającą, to Teheran także powinien mieć do niej dostęp”. Tym bardziej jest to zrozumiałe, gdy weźmie się pod uwagę, że USA nie tylko chronią izraelski potencjał nuklearny, ale także wspierają atomowe ambicje Arabii Saudyjskiej, co w oczywisty sposób nie sprzyja polityce nierozprzestrzeniania broni jądrowej na Bliskim Wschodzie. W kwietniu 2019 r. brytyjski dziennik „The Guardian” ujawnił, że w okolicach Rijadu w instytucie badawczym króla Abdulaziza trwają prace końcowe przy budowie pierwszego reaktora atomowego. Podkreślono też, że „saudyjskie władze jak dotąd nie przejawiały gotowości do przyjęcia zabezpieczeń uniemożliwiających stworzenie bomby atomowej”. Informacje o szybkich postępach saudyjskiego programu atomowego wyciekły do opinii publicznej przy okazji śledztwa prowadzonego w Kongresie USA, dotyczącego możliwości sprzedaży technologii nuklearnej Rijadowi przez administrację prezydenta Trumpa, co podobno miało się odbyć bez wymaganej zgody Kongresu[12]. Dlatego trudno się dziwić, że władze irańskie oskarżyły „USA o hipokryzję w związku z próbą zniszczenia irańskiego programu nuklearnego, przy jednoczesnej chęci sprzedaży technologii nuklearnej Arabii Saudyjskiej”[13]. Jednocześnie prezydent Rowhani zapewnił, że „Iran pozostanie stroną porozumienia nuklearnego pomimo wycofania się USA” oraz zapowiedział, że jest otwarty „na negocjacje z innymi światowymi mocarstwami w sprawie utrzymania porozumienia”[14]. Widać więc, że Teheran wykazuje dobrą wolę, aby rozwiązać problemy związane ze swoim programem jądrowym, a to co faktycznie przeszkadza w osiągnięciu porozumienia, to jest polityka podwójnych standardów stosowana przez administrację amerykańską na Bliskim Wschodzie. Gdyby prezydent Trump zechciał zrewidować dotychczasowe podejście do kwestii irańskiej i odrzucił rady swojego „przyjaciela” Netanjahu, to wtedy można by uspokoić sytuację w tamtym regionie. Jak bowiem słusznie zauważyli Mearsheimer i Walt: „Jeśli Stany Zjednoczone mogły żyć obok wyposażonego w broń atomową Związku Sowieckiego czy Chin, których byli przywódcy należeli do największych masowych morderców znanych światu, i jeśli mogą tolerować atomowy Pakistan, jeśli popierają atomowe Indie, to mogą też żyć (co prawda niechętnie) obok nuklearnego Iranu”.

Kolejnym zarzutem wysuwanym wobec Persów przez administrację amerykańską i Izrael jest wspieranie przez nich ugrupowań terrorystycznych w Iraku, Syrii, Libanie i Jemenie. I trudno byłoby zaprzeczyć, że pieniądze, sprzęt i specjaliści irańscy, którzy kierowani są w najbardziej zapalne punkty Bliskiego Wschodu, nie przyczyniają się do eskalacji trwających tam konfliktów. Jednak należy zauważyć, że Iran, będący od wielu lat na celowniku najpotężniejszego mocarstwa, które dokonało inwazji na dwa sąsiadujące z nim państwa i w dodatku zaliczyło Teheran do tzw. osi zła, ma prawo by się bronić. Dlatego właśnie Mearsheimer i Walt uznali, że „pomoc udzielana Hezbollahowi, a także wspieranie sprawy palestyńskiej pozwala na pozyskanie zwolenników w państwach arabskich i utrudnia zawiązanie koalicji wymierzonej w Iran”. I jest to tym bardziej zrozumiałe, gdy weźmiemy pod uwagę, że administracja amerykańska od wielu lat wspiera organizacje irańskich uchodźców, których działalność zmierza do obalenia obecnych władz Iranu. Przykładem mogą być Ludowi Mudżahedini (OBL), którzy są jedną z najbardziej radykalnych grup opozycji irańskiej, przez wiele lat uznawaną na Zachodzie i w USA za organizację terrorystyczną. Mudżahedini byli jednym z ugrupowań, które w czasie rewolucji irańskiej w 1979 r. obaliły autorytarne rządy szacha Rezy Pahlawiego. Jednak po przejęciu kontroli nad państwem przez ajatollaha Chomeiniego znaleźli się w opozycji do jego rządów. Wyznawali wtedy ideologię łączącą szyicki islam z marksizmem i posługiwali się w walce metodami terrorystycznymi, dokonując wielu zamachów bombowych i zabójstw, w tym także na obywatelach amerykańskich. Podczas wojny irańsko-irackiej sprzymierzyli się z Saddamem Husajnem, który przez wiele lat zapewniał im schronienie i bazę dla operacji wymierzonych w Iran[15]. Pojawili się oni ostatnio w dość pokaźnej liczbie podczas konferencji bliskowschodniej w Warszawie, gdzie zorganizowali wiec, który miał zademonstrować siłę opozycji irańskiej i stworzyć wrażenie, że uczestnicy szczytu mają poparcie „ludu” irańskiego. Podczas tego wiecu przemawiał Rudy Giuliani dawny burmistrz Nowego Jorku i osobisty prawnik prezydenta Trumpa, który określił teherańskie władze mianem „maniakalnych religijnych fanatyków” i największych na świecie sponsorów terroryzmu oraz nawoływał do ich obalenia. Na wcześniejszych zgromadzeniach organizowanych przez ten ruch przemawiał także John Bolton, który jest doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego w obecnej administracji USA i jednym z największych antyirańskich jastrzębi[16].

Iran od dłuższego czasu jest także celem ataków organizowanych przez terrorystów sunnickich, którzy 13 lutego 2019 r. w pobliżu granicy irańsko-pakistańskiej dokonali samobójczego zamachu bombowego na autobus przewożący żołnierzy Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, w wyniku którego zginęło kilkadziesiąt osób. Odpowiedzialność za ten atak wzięła na siebie zbrojna grupa Jaish al-Adl, o której sponsorowanie władze irańskie od 2012 r. oskarżają Arabię Saudyjską[17]. Można oczywiście uznać, że Irańczycy zasłużyli sobie na to, aby doświadczyć skutków terroryzmu, który także wspierają, bowiem jak głosi stare powiedzenie „kto mieczem wojuje, [ten] od miecza ginie”. Ale byłoby szczytem hipokryzji, gdybyśmy uznali, że im się to należało, bo zostali zaliczeni w poczet „złych charakterów”, natomiast inni hojni sponsorzy ekstremistów mogą się cieszyć spokojem i życiem w przepychu, ponieważ objęci są protektoratem amerykańskim. Marcin Krzyżanowski były ambasador RP w Afganistanie stwierdził: „Tajemnicą poliszynela jest, że Arabia Saudyjska i Katar wspierają ugrupowania sunnickie uważane za terrorystyczne, przede wszystkim Jabhat al-Nusra i współtworzony przez to ugrupowanie sojusz Jaish al-Fatah, który ma szerokie powiązania z Al-Kaidą. Ma to związek z tym, że Arabia Saudyjska i Katar za wszelką cenę chciały osłabić wpływy Iranu oraz Rosji w tym regionie. Aby tego dokonać trzeba było obalić rząd prezydenta Baszara al-Asada. Za wszelką cenę, czyli sprzymierzając się z ugrupowaniami typu Państwo Islamskie czy Jabhat al-Nusra. Do tej pory nie przyniosło to rezultatu, ale nie poddają się”[18]. Trzeba także przypomnieć, że wróg nr 1 prezydenta Busha, czyli Osama bin Laden był Saudyjczykiem, tak samo jak 15 spośród 19 terrorystów, którzy 11 września 2001 r. dokonali zamachów w USA. Arabia Saudyjska jest również głównym sponsorem salafickiego wahhabizmu, który motywuje ideologicznie wielu dżihadystów. „Tylko pod rządami króla Fahda (1982–2005) na promocję islamu wahhabickiego wydano 75 mld dolarów. Środki te zostały przeznaczone na stworzenie 200 uniwersytetów i 210 centrów islamskich, 1500 meczetów, 2000 szkół dla dzieci muzułmańskich, w krajach islamskich i poza nimi”[19]. Fakt, że Arabia Saudyjska jest głównym zagranicznym promotorem islamistycznego ekstremizmu potwierdza także raport brytyjskiego Home Office, którego przygotowanie zlecił w 2015 r. premier David Cameron. „Autorzy raportu twierdzą, że wiele fundacji i osób prywatnych z Arabii Saudyjskiej było bardzo zaangażowanych w eksportowanie na teren Wielkiej Brytanii radykalnego wahhabizmu. Ponadto wiele instytucji, które otrzymywały wsparcie finansowe od Arabii Saudyjskiej, było bezpośrednio stamtąd zarządzanych”[20]. Witold Repetowicz, dziennikarz i analityk specjalizujący się w tematyce bliskowschodniej, zauważył, że: „Arabia Saudyjska mimo położenia w pobliżu krajów generujących uchodźców, a także posiadania dużych środków pieniężnych, w ogóle ich nie przyjmuje. Jest to tym bardziej znamienne, że większość tych uchodźców to muzułmanie. W konsekwencji, zamiast do Arabii Saudyjskiej uchodźcy (a także imigranci zarobkowi, których sytuacja w KAS przypomina niewolnictwo) kierują się do Europy. Saudowie jednak wydają ogromne pieniądze na inicjatywy pozornie stanowiące „pomoc humanitarną”. Taka polityka nie wynika z zerowej empatii wobec uchodźców, lecz z chęci ich wykorzystania do eksportu salafizmu i zmiany oblicza islamu. Trwa to już od kilku dekad. Saudyjskie i katarskie pieniądze […] wspierają tysiące szkół koranicznych w Afryce. W rezultacie trudno się dziwić tendencjom wprowadzania szariatu w wielu krajach afrykańskich, czy też otwartemu wyrażaniu sympatii do Al Kaidy […]. Ani KAS ani żaden inny naftowy, sunnicki kraj Półwyspu Arabskiego nie przyjął żadnych uchodźców z Syrii czy Iraku, jednak przekazuje pieniądze na pomoc im np. w Libanie. Środki te trafiają w ręce lokalnych, sunnickich imamów i warunkiem ich otrzymania jest posłanie dzieci do szkół koranicznych, gdzie następuje ich indoktrynacja ideologią wahhabicko-salaficką. Owoce tej polityki zostaną zebrane za kilka lub kilkanaście lat, zmieniając całkowicie religijność muzułmańską na Bliskim Wschodzie i produkując tysiące potencjalnych terrorystów. Podobne procesy zachodzą od kilku dekad w Europie, a od kilkunastu lat również w Polsce”[21]. Dobrym podsumowaniem tego wątku może być refleksja, którą Donald Trump podzielił się z czytelnikami w swojej książce „Time to Get Tough: Making America #1 Again” wydanej w 2011 r. Stwierdził wtedy, że królestwo Saudów „jest największym sponsorem terroryzmu na świecie. Arabia Saudyjska kieruje nasze petrodolary, nasze własne pieniądze do terrorystów, którzy chcą zabijać naszych rodaków”[22]. Słowa wypowiedziane przez przyszłego prezydenta USA oraz przytoczone liczne dowody świadczące o udziale Saudyjczyków we wspieraniu terroryzmu, a także ohydny mord na Jamalu Khashoggim i działania podejmowane przez administrację amerykańską w celu ukrycia tych faktów, pozbawiają Amerykanów moralnego prawa, aby innych piętnować za stosowanie podobnych metod.

Jeszcze gorzej przedstawia się kwestia zarzutu dotyczącego łamania podstawowych praw człowieka przez reżim irański. Jeśli bowiem weźmiemy pod uwagę rozmiar barbarzyństwa panującego w Arabii Saudyjskiej, która jest przecież bardzo cenionym przez Stany Zjednoczone sojusznikiem, to każdy uczciwy człowiek musi przyznać, że w tym kontekście potępianie jedynie Iranu jest wielkim nadużyciem. Nie mam zamiaru w żaden sposób rozgrzeszać nieprawości popełnianych przez reżim w Teheranie, ale tym bardziej nie kupuję argumentów „humanitarnych”, które zdaniem administracji amerykańskiej mają przemawiać za tym, żeby ukarać Iran, a być może zachęcić nas również do wysłania polskich żołnierzy na kolejną niepotrzebną wojnę. Jest wystarczająco dużo dowodów na to, że Arabia Saudyjska nie zasługuje na wsparcie i szacunek cywilizowanego świata, jak również nie jest godna tego, aby ginąć za jej brudne interesy. Życie w królestwie Saudów jest lekkie i przyjemne tylko dla grup uprzywilejowanych, a większość społeczeństwa żyje w opresyjnych warunkach systemu opierającego się na brutalnym prawie szariatu, które ukształtowało to państwo na wzór średniowiecznych monarchii feudalnych, jakie w cywilizacji zachodniej już dawno odeszły w mroki zapomnienia. Kobiety saudyjskie są dyskryminowane, bo nie mogą same decydować o swoim ubiorze, ani samodzielnie podróżować, a do niedawna zakazywano im nawet prowadzenia samochodu. W wielu miejscach i instytucjach publicznych obowiązuje segregacja według płci, a dopiero w 2015 r. pozwolono Saudyjkom głosować w wyborach lokalnych, które są zarazem jedyną namiastką systemu demokratycznego w państwie saudyjskim. W 2018 r. zezwolono łaskawie, aby kobiety mogły oglądać zawody sportowe, ale na trybunach mogły zająć miejsca tylko w „sekcji rodzinnej”. O kwestii równouprawnienia osób innej orientacji seksualnej, tak bardzo promowanej na Zachodzie, nie ma w ogóle mowy, a wręcz przeciwnie są one prześladowane, bo za uprawianie stosunków homoseksualnych grozi więzienie lub kara śmierci. W jeszcze gorszym położeniu znajdują się mniejszości etniczne i religijne, bowiem prawo saudyjskie nie zapewnia wolności wyznania. W Arabii Saudyjskiej działa Komisja ds. promocji cnoty i zapobiegania występkom (Mutawwa) odpowiedzialna za walkę z innymi religiami, również z sufizmem i szyizmem. Przestępstwa przeciwko islamowi sunnickiemu karze się chłostą, obcinaniem kończyn lub egzekucją, a kara śmierci grozi osobom, które dokonały aktu apostazji lub skrytykowały wiarę islamską. Zdecydowana większość Saudyjczyków wyznaje islam (75–85% sunnizm, 15–25% szyizm), jednak mieszka w tym kraju także ponad milion chrześcijan, przeważnie pracowników zagranicznych, ale także rodzimych konwertytów. Zezwala się im na praktykowanie swojej wiary, lecz tylko w prywatnych pomieszczeniach, choć często zdarza się, że policja religijna przeprowadza naloty na ich domy. Obcokrajowcom głoszącym wiarę chrześcijańską grozi deportacja, zakazane jest także posiadanie dewocjonaliów innych niż islamskie oraz biblii. Zdarza się też nierzadko, że imigrantów zarobkowych zmusza się do przyjęcia mahometanizmu. Saudowie prześladują także mniejszość szyicką, co ma związek ze zwalczaniem przez nich wpływów irańskich. Przykładem tego jest skazanie na karę śmierci szyickiego duchownego Nimra Bakira an-Nimra, który za krytykę władzy został ścięty podczas publicznej egzekucji. Wywołało to wielkie oburzenie nie tylko w państwach muzułmańskich i doprowadziło do zerwania stosunków dyplomatycznych z Iranem[23]. Jakby tego było mało, to skazano na śmierć również niepełnoletniego bratanka szejka an-Nimra, któremu zarzucono, że podczas Arabskiej Wiosny w latach 2011–2012 „zachęcał do protestów prodemokratycznych” za pomocą Internetu. Wyrok zapadł w 2015 r. na podstawie zeznań wymuszonych torturami podczas śledztwa i w sfingowanym procesie. Alego Bakira an-Nimra skazano na karę śmierci przez dekapitację i ukrzyżowanie, a „po jego śmierci ciało ma zostać wystawione publicznie bez głowy na krucyfiksie, do czasu, gdy zgnije”[24]. Stosowanie barbarzyńskich metod egzekucji stało się powszechną praktyką w państwie saudyjskim, bowiem w latach 1985–2013 stracono w ten sposób ponad 2000 skazańców, będących w znacznej liczbie przeciwnikami politycznymi reżimu saudyjskiego. W Arabii Saudyjskiej nie istnieje też wolność w zakresie głoszenia swoich przekonań, panuje tam wszechobecna cenzura i inwigilacja oraz kontrola Internetu i prywatnej korespondencji. Przekonał się o tym między innymi Raif Badawi, który za stworzenie portalu internetowego Free Saudi Liberals, gdzie można było wymieniać poglądy polityczne i religijne, został skazany na karę 10 lat więzienia i 1000 batów, bo według władz dopuścił się obrazy islamu. Ale najgłośniejszym przykładem łamania wolności prasy i bezwzględnego tępienia wszelkiej krytyki stał się ostatnio Jamal Khashoggi, którego bestialsko zamordowali siepacze nasłani przez następcę saudyjskiego tronu.

Kolejnym przykładem łamania praw człowieka jest niewątpliwie Izrael, będący „najwierniejszym” i „najcenniejszym” sojusznikiem Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, a najbardziej bulwersującym wydarzeniem ostatnich lat było uchwalenie w 2018 r. przez Kneset ustawy określającej ten kraj, jako „państwo narodu żydowskiego”. Tekst tej ustawy głosi, że „Izrael jest historyczną ojczyzną narodu żydowskiego, który ma wyłączne prawo do narodowego samostanowienia na swym obszarze”. Ustawa uznała również hebrajski za jedyny oficjalny język Izraela, pomimo tego, że wcześniej takim statusem cieszył się też język arabski będący mową ojczystą ok. 17,5% obywateli tego państwa. Aktem tym usankcjonowano także uznanie „całej i zjednoczonej Jerozolimy” za stolicę państwa żydowskiego. Przyjęcie nowego prawa spotkało się z protestami społeczności międzynarodowej oraz opozycji izraelskiej i organizacji arabskich działających na rzecz równouprawnienia, które uznały, że ustawa ta stanowi próbę zwiększenia „etnicznej wyższości poprzez promowanie rasistowskiej polityki”. Arabowie oficjalnie mają takie same prawa w Izraelu jak Żydzi, ale „od dawna skarżą się, że są traktowani jak obywatele drugiej kategorii oraz spotykają się z dyskryminacją i gorszym świadczeniem usług w zakresie edukacji, opieki zdrowotnej czy mieszkalnictwa”. Co prawda premier Netanjahu zapewniał obłudnie, że: „Będziemy nadal zapewniać prawa obywatelskie w demokracji Izraela, ale większość ma również prawa i większość decyduje”[25]. Jednak niedawno ujawnił swoje prawdziwe zamiary wobec mniejszości arabskiej stwierdzając, że: „Izrael nie jest państwem wszystkich swoich obywateli. Zgodnie z przyjętym podstawowym prawem narodowym Izrael to państwo narodowe Żydów – i tylko ich”[26]. W tym kontekście gorliwi obrońcy Izraela, którzy twierdzą, że jest on jedyną ostoją demokracji na Bliskim Wschodzie, powinni zweryfikować swoje poglądy lub zamilknąć, bo nie da się dłużej bronić tych niedorzeczności.

„Demokratyczny status Izraela podkopywany jest [też] przez fakt odmowy utworzenia niezależnego państwa palestyńskiego, a także przeciągające się narzucanie prawnego, administracyjnego i wojskowego reżimu na Palestyńskich Terytoriach Okupowanych, który odmawia Arabom podstawowych praw. Obecnie Izrael kontroluje życie 3,8 mln Palestyńczyków w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu Jordanu, jednocześnie kolonizując ziemie zamieszkane przez nich od dawna. Izrael oficjalnie wycofał się ze Strefy Gazy latem 2005 r., jednak wciąż sprawuje znaczną kontrolę nad jej mieszkańcami. Kontroluje dostęp do tego regionu drogą powietrzną, morską i lądową, co czyni Palestyńczyków więźniami, którzy mogą migrować tylko za pozwoleniem Izraela”[27]. Dziesięciolecia terroru, dyskryminacji i czystek etnicznych dokonywanych przez Izraelczyków na ludności palestyńskiej zaowocowały ogromem cierpień i długą listą aktów potępiających izraelskie zbrodnie. W 2017 r. ONZ „wydała raport, który oskarża Izrael o budowę reżimu apartheidu i stosowanie dyskryminacji rasowej wobec Palestyńczyków”. Dokument ten zwraca uwagę na to, że „Izrael dokonał fragmentacji Palestyny i prowadzi nielegalną aneksję Wschodniej Jerozolimy oraz Zachodniego Brzegu Jordanu, traktując arabskich mieszkańców jak ludzi drugiego sortu”. Autorzy raportu twierdzą, że przedstawione przez nich dowody jednoznacznie wskazują, że „Izrael stał się państwem apartheidu”[28]. W lutym 2019 r. Rada Praw Człowieka ONZ przedstawiła raport w sprawie zeszłorocznych protestów w Strefie Gazy, które wybuchły po uznaniu przez prezydenta Trumpa Jerozolimy za stolicę państwa żydowskiego. Izrael podejrzewany jest o dokonanie zbrodni wojennych, ponieważ izraelscy żołnierze tłumiąc palestyńskie protesty używali ostrej amunicji zabijając 189 osób i raniąc ponad 6 tys. Demonstranci byli nieuzbrojeni, a wśród ofiar śmiertelnych znalazło się 35 dzieci, dwóch dziennikarzy i trzy osoby z personelu medycznego. W ocenie ONZ warunki życia w Strefie Gazy są tak złe, że miejsce to coraz mniej nadaje się do zamieszkania. Bezrobocie przekroczyło 54%, a 75% mieszkańców ma status uchodźców, którym odmawia się prawa powrotu do ich domów opuszczonych w 1948 i 1967 r., bo izraelscy politycy uważają, że napływ milionów Palestyńczyków „godzi w ojczyznę narodu żydowskiego”[29]. Spustoszenie w gospodarce i infrastrukturze cywilnej spowodowało, że 80% mieszkańców jest zależna od międzynarodowej pomocy żywnościowej. Prześladowanie ludności palestyńskiej przez władze izraelskie spotyka się od dawna z ostrym potępieniem, nawet wśród osób pochodzenia żydowskiego. Norman Finkelstein stwierdził, że: „Izrael nigdy nie miał duszy. Zawsze było to gangsterskie państwo – mówię tak, choć jestem Żydem, a moi rodzice przeszli przez warszawskie getto i obozy hitlerowskie. Izrael nie miał sumienia ani w Gazie, ani w Libanie w 2006 r., ani podczas tłumienia Intifady”[30]. A jaka jest reakcja administracji amerykańskiej na zarzuty stawiane Izraelowi? No cóż, jest ona charakterystyczna dla prezydenta Trumpa, który zawsze bezwarunkowo popiera swojego sojusznika. Dlatego w czerwcu 2018 r. wycofał USA z Rady Praw Człowieka ONZ, jak bowiem stwierdziła ambasador Haley „jest niewarta swojej nazwy”, a zobowiązania wobec Izraela „nie pozwalają im na pozostawanie w pełnej hipokryzji, wyrachowanej organizacji, która jest parodią praw człowieka”. Decyzję tą z entuzjazmem przyjął premier Netanjahu, który oświadczył, że: „Izrael dziękuje prezydentowi Donaldowi Trumpowi, sekretarzowi stanu Mike’owi Pompeo i ambasador USA przy ONZ Nikki Haley za odważną decyzję przeciw hipokryzji i kłamstwom tzw. Rady Praw Człowieka. […] Od wielu lat RPC okazała się być stronniczą, antyizraelską organizacją, która zdradziła swoją misję obrony praw człowieka”[31].

Całkowicie bezkrytyczne poparcie dla Izraela wynika stąd, że dla wielu polityków amerykańskich „rodzaj moralnego usprawiedliwienia stanowi historia cierpienia Żydów na chrześcijańskim Zachodzie, a w szczególności tragiczne doświadczenia holokaustu. Ponieważ Żydzi byli prześladowani przez stulecia i wielu uważa, że mogą czuć się bezpiecznie jedynie w żydowskim kraju, Izrael ma zasługiwać na specjalne traktowanie. Taki pogląd uformował podstawę syjonistycznego programu, odegrał ważną rolę w przekonaniu Stanów Zjednoczonych i innych krajów do poparcia powstania Izraela i utrzymuje się do dziś”[32]. Nikt o zdrowych zmysłach nie odmawia Izraelczykom prawa do obrony, ale trudno zaprzeczyć, że ich problemy z terroryzmem wynikają w głównej mierze z kolonizacji terenów palestyńskich i z odmowy poparcia dla powstania niezależnego państwa palestyńskiego. Słusznie też Mearsheimer i Walt zwrócili uwagę na to, że: „Na dobrą sprawę, terroryzm był jedną z kluczowych taktyk stosowanych przez syjonistów, gdy sami znajdowali się na podobnie niskiej pozycji i próbowali uzyskać własne państwo. To żydowscy terroryści z niesławnego Irguna, wojowniczego ugrupowania syjonistów, wprowadzili w Palestynie nieznaną wcześniej praktykę podkładania bomb w autobusach i tłumach ludzi”. Przyznał to zresztą Icchak Szamir mówiąc, że „ani żydowska etyka, ani żydowska tradycja nie mogły wykluczyć terroryzmu jako sposobu walki”, który jego zdaniem odegrał znaczącą rolę w uzyskaniu państwa żydowskiego. Kontynuatorem tego swoistego kultu przemocy jest premier Netanjahu, który sprawił, że pod jego rządami Izrael stał się „znacznie mniej tolerancyjny i otwarty na debatę niż kiedyś. Netanjahu, chociaż sam jest Żydem aszkenazyjskim, otacza się Żydami sefardyjskimi. To spośród nich rekrutuje się nowa elita, która kładzie nacisk na upowszechnianie odnowionej wizji syjonizmu. […] Obecni przywódcy Izraela […] chcą przekształcić go w radykalne państwo żydowskie, które będzie prześladować wszystkich nie-Żydów”. I niestety mają w tym poparcie swoich żydowskich współobywateli, ponieważ aż „79% Żydów z Izraela domaga się preferencyjnego traktowania swych rodaków, co równoznaczne jest z poparciem dyskryminacji nie-Żydów”[33]. Jeśli natomiast pojawia się wśród izraelskich polityków wola pokojowego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego, to jest najczęściej pacyfikowana przez zwolenników twardego kursu, którzy w skrajnych przypadkach nie wahają się popełnić ohydnej zbrodni. Groźnym memento dla całej klasy politycznej w Izraelu było zastrzelenie 4 listopada 1995 r. podczas wiecu pokojowego premiera Icchaka Rabina, wywodzącego się z Partii Pracy. Jego zabójcą był Jigal Amir – student prawa na religijnym uniwersytecie Bar Ilan w Tel Awiwie i działacz ultranacjonalistycznego obozu fanatyków religijnych, odrzucającego rozmowy pokojowe z Palestyńczykami. „Amir brał udział we wszystkich protestach przeciwko procesowi pokojowemu. W marcu 1994 r. podczas strajku głodowego przeciw porozumieniom w Oslo wygłosił przemówienie, w którym stwierdził: »Peres i Rabin to żmije; obaj powinni zostać zabici. Tylko wówczas, gdy ktoś powstanie i zabije ich, kraj zostanie ocalony. Będą nowe wybory i Bibi [Netanjahu] obejmie władzę«. Znaleźli się nawet rabini, którzy orzekli, że zabójstwo Rabina byłoby aktem samoobrony, gdyż izraelscy sygnatariusze porozumienia z Oslo sprowadzili na Żydów śmiertelne zagrożenie. Rabini powoływali się na zapisaną w prawie religijnym zasadę din rodef, ukarania napastnika: »Jeśli ktoś powstanie, by cię zabić, ty powstań pierwszy i zabij jego«. 5 października 1995 r. Kneset ratyfikował Oslo II. W Jerozolimie odbyła się wtedy kilkudziesięciotysięczna demonstracja protestacyjna, podczas której Netanjahu określił porozumienie jako »akt kapitulacji zagrażający istnieniu państwa«. Dwa tygodnie później grupa kabalistów odprawiła przed domem Rabina w Tel Awiwie ceremonię Pulsa deNura, w której wypowiadane jest przekleństwo skazujące na śmierć. Wywiad szacował, że ok. 800 obywateli Izraela gotowych było w imię powstrzymania procesu pokojowego posunąć się aż do morderstwa. […] Amir w sądzie wyjaśnił, że zgodnie z Halachą, gdy Żyd »zostawia ludzi i ziemię wrogowi, jak [to] zrobił Rabin, musi zostać zabity. Studiowałem Halacha całe moje życie. Kiedy w niego wymierzyłem to tak gdybym strzelał do terrorysty« i dodał, że to co zrobił zrobione zostało w imię jego ludzi, ziemi i Tory”[34]. A jak bardzo zakorzenione są wśród wielu Izraelczyków skrajne poglądy i nienawiść do nie-Żydów może zaświadczyć postawa Hagai Amira – brata zabójcy izraelskiego premiera, który wychodząc „na wolność po odsiedzeniu 16 lat w więzieniu za współudział w tamtej zbrodni” oświadczył: „Niczego nie żałuję. Jestem dumny z tego, co zrobiłem”[35]. Dlatego dobrym podsumowaniem fanatyzmu, jaki zawładnął większością Izraelczyków mogą być słowa prof. Finkelsteina, który w 2009 r. stwierdził: „Wydaje mi się, że Izrael […] jest w stanie szaleństwa, jest państwem obłąkanym. I musimy być uczciwi w stwierdzaniu tego. Gdy reszta świata pragnie pokoju, gdy Europa pragnie pokoju, gdy Stany Zjednoczone pragną pokoju – ten kraj pragnie jedynie wojny, wojny i wojny. W pierwszym tygodniu masakry, dochodziły z izraelskiej prasy doniesienia o tym, że Izrael nie chce wycofać swoich sił lądowych, ponieważ przygotowuje się do napaści na Iran. Potem mieliśmy doniesienia, że planuje atak na Liban. To jest kraj w stanie szaleństwa”.

Na koniec wypada się rozprawić z „koronnym” zarzutem stawianym władzom z Teheranu, które oskarżane są o szczególnie zajadły antysemityzm i dążenie do zagłady Żydów na Bliskim Wschodzie. I jakkolwiek trudno byłoby zaprzeczyć, że „naród wybrany” nie jest darzony nadmierną sympatią przez Irańczyków, to jednak trzeba podkreślić, że nie jest to postawa odosobniona, bowiem we wszystkich krajach muzułmańskich panuje podobne nastawienie do Izraela. Iran nie jest więc szczególnym przypadkiem dotkniętym „chorobą antysemityzmu”, która ma poważne podstawy wynikające w dużej mierze z dotychczasowej rozbójniczej polityki państwa żydowskiego. Izrael zaś wykorzystuje instrumentalnie holokaust do realizacji celów politycznych, oskarżając swoich wrogów o chęć jego powtórzenia i szantażując USA wizją nowej zagłady, co skutecznie mobilizuje amerykańskich polityków do popierania izraelskich dążeń. Wyjaśnił to znakomicie Norman Finkelstein, który stwierdził, że: „Jest taki człowiek, który to wszystko wymyślił. Słynny noblista Elie Wiesel. Przed amerykańskim atakiem na Irak w marcu 2003 r. ten człowiek wybrał się do Białego Domu. Powiedział Bushowi, że należy jak najszybciej rozwalić Irak, aby powstrzymać Saddama Husajna – »nowego Hitlera«. Bush przyznał potem, że to, co powiedział mu Wiesel, pomogło mu w podjęciu decyzji. Teraz »Pan Wypożyczę Holokaust« nawołuje do zniszczenia kolejnego kraju, który może się stać »nową III Rzeszą« i dokonać »drugiego holokaustu«. Tym razem padło na Iran”[36]. I jak bardzo są to fałszywe argumenty niech świadczy także to, że: „Nie ma bardziej antysemickiego rządu niż saudyjski, a przecież to sojusznik USA i właściwie sojusznik Izraela. USA w sumie z czcią odnoszą się do swojego saudyjskiego partnera. Jared Kushner, zięć prezydenta Trumpa i jego doradca, który jest nowoczesnym ortodoksyjnym Żydem nie ma żadnych problemów, żeby ucinać sobie pogawędki czy przemawiać wspólnie z Saudyjczykami. USA i Izrael wspólnie współpracują z najbardziej antysemickim reżimem na świecie” [37].

Myślę, że w dostatecznym stopniu udowodniłem fałszywość argumentów, którymi posługują się politycy amerykańscy i izraelscy, twierdzący, że są one wystarczającym powodem do inwazji na Iran. Widać też, że poszukują oni pretekstu do konfrontacji zbrojnej, co zasugerował niedawno szef dyplomacji irańskiej Javad Zarif, który stwierdził, że prawdopodobnie Donald Trump „nie chce wojny, ale to nie wyklucza, że zostanie w nią po prostu wciągnięty”. Zdaniem Zarifa w wojnę z Teheranem może Trumpa wciągnąć »drużyna B« – w skład której wchodzi doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa John Bolton i premier Izraela Benjamin Netanjahu”, bo to oni są odpowiedzialni za politykę bliskowschodnią i nie chcą negocjować z Iranem. Dlatego mogą „zaplanować incydent, który wywoła szerszy kryzys”[38], co jest tym bardziej prawdopodobne, gdy weźmiemy pod uwagę oświadczenie Mike’a Pompeo, który „wyraził opinię, że USA do ataku na Iran nie potrzebują zgody Kongresu. Wystarczającą podstawą do takiego ataku byłoby specjalne zezwolenie na użycie sił wojskowych z 2001 r., które zaordynowano jeszcze po zamachu z 11 września na World Trade Center”[39]. Dogodnym casus belli mogłoby być zablokowanie przez Iran cieśniny Ormuz mającej strategiczne znaczenie dla transportu ropy naftowej lub zaatakowanie amerykańskich oddziałów wojskowych stacjonujących w regionie. Prawdopodobieństwo takich zdarzeń w ostatnim czasie znacznie się zwiększyło, ponieważ „Waszyngton zapowiada doprowadzenie do całkowitego wstrzymania eksportu irańskiej ropy, by zmusić Teheran do zaniechania programu rakietowego oraz ograniczenia jego wpływów na Bliskim Wschodzie”[40]. Na co zareagował irański generał Alireza Tangsiri, który oświadczył, że: „Zgodnie z prawem międzynarodowym cieśnina Ormuz to szlak morski i jeśli nie będziemy mogli z niego korzystać, to go zamkniemy. W razie zagrożenia nie zawahamy się nawet przez chwilę przed ochroną i obroną wód irańskich”[41]. Kolejnym pretekstem może być starcie zbrojne pomiędzy oddziałami irańskimi i amerykańskimi, które może być przypadkowe, ale równie dobrze może być celowo sprowokowane. Będzie to tym łatwiejsze, ponieważ „Departamentu Stanu USA wpisał irańskie siły zbrojne – Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej na listę organizacji terrorystycznych”. Parlament irański odpowiedział zaś ustawą, która uznała „amerykańskich żołnierzy stacjonujących na Bliskim Wschodzie za terrorystów, a rząd Stanów Zjednoczonych za sponsora terroryzmu”[42]. O tym, że administracja amerykańska zmierza do konfrontacji zbrojnej może również świadczyć wysłanie do Kataru bombowców strategicznych B-52[43] oraz skierowanie na Bliski Wschód grupy uderzeniowej okrętów wojennych z lotniskowcem „Abraham Lincoln”, co zdaniem Johna Boltona ma być jasnym sygnałem dla Teheranu, że „jakikolwiek atak na interesy Stanów Zjednoczonych lub ich sojuszników spotka się z bezlitosną siłą”. Oznajmił on również, że „Stany Zjednoczone nie dążą do wojny z Iranem, ale jesteśmy w pełni przygotowani, aby odpowiedzieć na każdy atak, czy to dokonany przez pośredników, Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej, czy przez regularną armię irańską”[44]. I jakby na zamówienie 13 maja 2019 r., zaledwie kilka dni po ostrzeżeniu o możliwym ataku terrorystycznym wydanym przez Rządową Administrację Morską USA (US MARAD), która alarmowała, że „Iran może próbować zakłócać handel morski w regionie”, nieujawnieni sprawcy zaatakowali dwa tankowce saudyjskie w pobliżu wybrzeży ZEA[45]. Natomiast we wtorek 14 maja saudyjski minister energetyki Chalid al-Falih poinformował, że „dwie przepompownie ropy naftowej obsługujące rurociąg Wschód-Zachód zostały zaatakowane przez drony załadowane materiałami wybuchowymi. Do ataków przyznali się jemeńscy rebelianci Huti”. Określił ten „atak aktem terroryzmu wymierzonym w globalne dostawy ropy” oraz stwierdził, że „konieczne jest przeciwdziałanie ugrupowaniom terrorystycznym stojącym za takimi niszczycielskimi atakami, łącznie ze wspieranymi przez Iran szyickimi rebeliantami Huti”[46]. Widać więc, że ktoś usilnie zabiega o stworzenie dogodnego pretekstu do wywołania wojny, a tymczasem Mike Pompeo objeżdża Bliski Wschód[47] i Europę[48] szukając poparcia dla planów wojennych prezydenta Trumpa, który podobno zamierza wysłać w rejon Zatoki Perskiej dodatkowych 120 tys. amerykańskich żołnierzy[49].

W związku z narastającym napięciem pomiędzy stronami konfliktu wystarczy niewielka iskra, aby doprowadzić do wybuchu wojny, zwłaszcza, że nie brakuje podżegaczy wojennych, którzy zachęcają USA do ataku na Iran. Należą do tego grona „dwaj najwięksi donatorzy Trumpa – Sheldon Adelson i Bernard Marcus. Obaj są członkami zarządu Likudist Republican Jewish Coalition. Obaj też domagali się od Trumpa zerwania umowy z Iranem, uznania Jerozolimy za stolicę Izraela i rezygnacji z określenia Zachodniego Brzegu i Wschodniej Jerozolimy za tereny okupowane przez Izrael. Adelson ze swojej strony opowiadał się nawet za wystrzeleniem broni nuklearnej przeciwko Iranowi jako »taktyki negocjacyjnej«, grożąc stolicy Iranu zniszczeniem. Równie krytyczny  i wojowniczy wobec Iranu jest współzałożyciel Home Depot, Bernard Marcus, który uznał Iran za »diabła«”[50]. Motywuje ich do tego premier Netanjahu, który podczas wystąpienia w Monachium powiedział: „Izrael nie pozwoli, żeby reżim [irański] założył nam na szyję pętlę terroru. Jeśli będzie taka potrzeba, podejmiemy akcję nie tylko przeciw wspieranym przez Iran siłom, ale także przeciw samemu Iranowi”. Nie widać też na razie dobrej woli, aby można było rozwiązać ten spór na drodze pokojowych negocjacji, bowiem prezydent Trump cały czas zwiększa presję na Iran i jednocześnie stawia nowe warunki, które Teheran powinien jego zdaniem zrealizować. Pomimo tego, że Irańczycy zastosowali się do porozumienia z 2015 r. i ograniczyli swój program atomowy, to Amerykanie żądają teraz nowej umowy, która ma obejmować zatrzymanie programu budowy balistycznych pocisków rakietowych i powstrzymanie irańskiego zaangażowania militarnego w całym regionie. „Teheran twierdzi, że rozwija technikę rakietową wyłącznie w celach obronnych, do czego ma prawo, a ponadto konstrukcja jego pocisków balistycznych wyklucza instalowanie w nich głowic jądrowych”, ale administracja amerykańska jest głucha na te argumenty, ponieważ słucha podszeptów „wypróbowanego przyjaciela” Netanjahu. Poza tym Trump, który zdaniem Michaela Wolffa cierpi na „brak zrozumienia dla zależności przyczynowo-skutkowych”, najwyraźniej nie rozumie całej złożoności stosunków panujących na Bliskim Wschodzie. Potwierdza to opinia byłego amerykańskiego dyplomaty Jamesa Dobbinsa, który współpracował w Afganistanie z Irańczykami i uznał decyzję o zerwaniu porozumienia jądrowego za bardzo złą oraz porównał ją do tej dotyczącej inwazji USA na Irak w 2003 r. Jego zdaniem „decyzja ta izoluje Stany Zjednoczone, uwalnia Iran, unieważnia amerykańskie zaangażowanie, zwiększa ryzyko wojny handlowej z sojusznikami Ameryki i gorącej wojny z Iranem, a także zmniejsza szanse na wyeliminowanie zagrożenia nuklearnego ze strony Korei Północnej”[51].

Wojciech Podjacki

 

[1] https://www.defence24.pl/premier-izraela-moj-kraj-jest-gotowy-do-dzialania-przeciw-iranowi

[2] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/netanjahu-iran-klamal-rozwijal-w-tajemnicy-program-nuklearny,833691.html

[3] https://wiadomosci.onet.pl/swiat/donald-trump-oglosil-ze-wycofa-usa-z-porozumienia-nuklearnego-z-iranem/4pj9mw1

[4] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/trump-o-iranie-morderczy-rezim-pompeo-decyzji-jeszcze-nie-ma,833109.html

[5] https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/1747404,1,izrael-i-usa-zaczynaja-ofensywe-przeciw-teheranowi-bedzie-z-tego-wojna.read

[6] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/maea-iran-przestrzega-ustalen-paktu-nuklearnego,912133.html

[7] J. J. Mearsheimer, S. M. Walt, Izraelskie lobby w USA, Warszawa 2011, s. 92–93.

[8] https://www.rp.pl/Polityka/180839952-Netanjahu-grozi-Iranowi-uzyciem-broni-jadrowej.html

[9] J. J. Mearsheimer, S. M. Walt, dz. cyt., s. 92–93.

[10] Tamże, s. 320.

[11] Tamże, s. 257–258.

[12] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/arabia-saudyjska-media-reaktor-nuklearny-bliski-ukonczenia,924511.html

[13] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/iran-oskarza-regionalne-mocarstwa-o-podejrzane-projekty-nuklearne,918021.html

[14] https://wiadomosci.onet.pl/swiat/donald-trump-oglosil-ze-wycofa-usa-z-porozumienia-nuklearnego-z-iranem/4pj9mw1

[15]https://www.academia.edu/35594207/Od_rewolucjonistów_do_kondotierów._Wzlot_i_upadek_Mudżahedinów_Ludowych

[16] https://wiadomosci.wp.pl/ludowi-mudzahedini-w-warszawie-kim-sa-protestujacy-iranczycy-6349366332397697a

[17] https://www.wprost.pl/swiat/10191029/krwawy-zamach-terrorystyczny-w-iranie-tamtejsze-msz-wiaze-go-z-konferencja-w-polsce.html

[18] http://www.radiomaryja.pl/informacje/eksperci-katar-arabia-saudyjska-wspomagaja-terrorystow/

[19] https://pl.wikipedia.org/wiki/Wahhabizm

[20] https://www.rp.pl/Terroryzm/170709624-Raport-Home-Office-Arabia-Saudyjska-finansuje-ekstremistyczne-organizacje-w-Wielkiej-Brytanii.html

[21] https://www.defence24.pl/terroryzm-i-salafizm-wyzwania-dla-polski-tu-i-teraz

[22] https://kresy.pl/wydarzenia/newsweek-dlaczego-trump-uzna-arabii-saudyjskiej-panstwo-sponsorujace-terroryzm/

[23] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/nimr-al-nimr-sciety-reakcje-iranu-i-szyitow-w-regionie,607522.html

[24] https://www.wprost.pl/swiat/521489/arabia-saudyjska-walczy-o-prawa-czlowieka-w-onz-ale-zetnie-i-ukrzyzuje-20-latka.html

[25] https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1181765,ustawa-o-izraelu-jako-panstwie-zydowskim.html

[26] https://www.tvp.info/41691540/netanjahu-izrael-nie-jest-panstwem-wszystkich-swoich-obywateli

[27] J. J. Mearsheimer, S. M. Walt, dz. cyt., s. 112.

[28] https://wolnemedia.net/raport-onz-uznaje-izrael-za-panstwo-rasistowskie/

[29] https://zagner.blog.polityka.pl/2019/02/28/izrael-podejrzewany-jest-o-zbrodnie-wojenne-w-gazie/

[30] https://www.newsweek.pl/swiat/finkelstein-izrael-nigdy-nie-mial-duszy/b9zdlk5

[31] https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1142659,usa-wycofuje-sie-z-rady-praw-czlowieka-onz.html

[32] J. J. Mearsheimer, S. M. Walt, dz. cyt., s. 113.

[33] https://www.pch24.pl/70-lat-panstwa-izrael–co-sie-dzieje-na-bliskim-wschodzie-,60294,i.html

[34] http://www.izrael.badacz.org/historia/autonomia_zabicie_rabina.html

[35] https://www.wprost.pl/swiat/320319/morderca-premiera-izraela-jestem-dumny-z-tego-co-zrobilem.html

[36] https://dorzeczy.pl/54549/Nie-wolno-zarabiac-na-Holokauscie.html

[37] https://wpolityce.pl/polityka/382435-nasz-wywiad-prof-norman-finkelstein-izrael-wykorzystuje-zmiany-w-polskim-prawie-aby-po-raz-kolejny-zagrac-karta-holokaustu?strona=1

[38] https://www.rp.pl/Polityka/190429711-Szef-MSZ-Iranu-Javad-Zarif-Izrael-moze-wciagnac-Trumpa-w-wojne-z-Iranem.html

[39] https://nczas.com/2019/04/19/swiat-na-krawedzi-wojny-usa-moga-zaatakowac-iran-nawet-bez-zgody-kongresu/

[40] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/iran-doradca-chamaneia-nie-zwiekszymy-zasiegu-naszych-rakiet,904740.html

[41] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/usa-blokuja-eksport-ropy-iran-grozi-blokada-ciesniny-ormuz,929644.html

[42] https://wiadomosci.wp.pl/kontrowersyjna-ustawa-w-iranie-uznano-armie-usa-za-terrorystow-6376178253211777a

[43] https://wiadomosci.wp.pl/bombowce-usa-wyladowaly-w-katarze-jest-zagrozenie-ze-strony-iranu-6379426885564033a

[44] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/usa-skierowaly-okrety-wojenne-i-bombowce-na-bliski-wschod,933008.html

[45] https://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-arabia-saudyjska-dwa-tankowce-uszkodzone-podczas-ataku-sabot,nId,2987953

[46] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/arabia-saudyjska-atak-dronow-na-przepompownie-ropy-naftowej,935688.html

[47] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/mike-pompeo-z-niespodziewana-wizyta-w-bagdadzie,933690.html

[48] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/bruksela-mike-pompeo-spotkal-sie-z-federica-mogherini-i-przedstawicielami-nato,935319.html

[49] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/nyt-usa-wysla-120-tysiecy-zolnierzy-na-bliski-wschod-trump-zaprzecza,935558.html

[50] https://www.pch24.pl/donald-trump–iran-i-lobby-zydowskie–co-naprawde-kieruje-geostrategia-usa-,60156,i.html

[51] Tamże.

Komentarze zamknięte.