Prawicowa publika emocjonuje się od pewnego czasu sprawą tajnego aneksu do raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Temat ten co jakiś czas powraca na „wokandę”, wywoływany przez czynniki, które uzurpują sobie wyłączne prawo do ferowania wyroków w żywotnych kwestiach naszego państwowego bytu. Wykorzystują one w cyniczny sposób informacje zawarte w tym dokumencie do bieżącej walki politycznej, jednocześnie ukrywając jego treść przed opinią publiczną. Pomimo tego, że główny autor aneksu, Antoni Macierewicz, domaga się jego publikacji, twierdząc, że „ustawa nie przewiduje możliwości nieopublikowania raportu przez prezydenta” oraz że „są to wiadomości ciągle istotne i z tego punktu widzenia opinia publiczna powinna je posiadać”. W tej materii od wielu lat nic się jednak nie zmienia. Zmieniają się kolejni prezydenci, lecz niezmiennie podejmują oni decyzję o niepublikowaniu dokumentu, wokół którego narosło już wiele mitów i legend.
Prezydent Lech Kaczyński podczas rozmowy z Łukaszem Warzechą, która miała miejsce na początku 2010 roku, wygłosił opinię, że „jest sprawą dyskusyjną, czy w ogóle warto go publikować”. Stwierdził również, że „pewne opisywane tam związki przyczynowo-skutkowe nie są dostatecznie udowodnione” oraz że „znajdujemy tam zestawienia faktów, które na nic nie wskazują”. Wspominał o tym już w 2007 roku w wywiadzie dla tygodnika „Wprost”, mówiąc, że „Antoni Macierewicz czasami formułuje tezy zbyt daleko idące w stosunku do faktów, którymi dysponuje”. Natomiast w wywiadzie dla „Newsweeka” z 2008 roku stanowczo zakomunikował: „Nie opublikuję raportu w tej wersji. Aneks miejscami jest bardzo interesujący, ale zbyt wiele jest tam fragmentów, w których fakty zastąpiono interpretacjami. Wnioski są wyciągane także tam, gdzie nie ma do tego wystarczających podstaw”. Podobne stanowisko zajął niedawno Jarosław Kaczyński, który pomimo tego, że w przeszłości krytykował Bronisława Komorowskiego za nieujawnienie tego dokumentu, to teraz stwierdził: „Ja należę do nielicznych ludzi, którzy czytali aneks. Naprawdę lepiej będzie, jeśli nie zostanie opublikowany. To jest moje głębokie przeświadczenie”. Ciekawie też brzmi wypowiedź jednego ze współpracowników Andrzeja Dudy, któremu podobno „prezydent powiedział, że gdyby chciał upokorzyć Macierewicza, to by ujawnił aneks do raportu WSI. Ale nie zrobi tego, bo ośmieszyłby wówczas także własne państwo, a na to nigdy sobie nie pozwoli”. W tym kontekście nie może więc dziwić, że prezydent Duda, po konsultacjach z prezesem PiS-u, postanowił nie ulegać naciskom szefa MON i w dalszym ciągu utrzymać jego zawartość w tajemnicy. Najnowsze zaś oświadczenie zamyka tę kwestię na kolejne lata, ponieważ prezydent zdecydowanie stwierdził: „Nie widzę powodu, dla którego miałby być ten aneks ujawniony do dyspozycji publicznej”.
W sprawie odtajnienia kulisów działalności WSI, których rozwiązanie było moim zdaniem uzasadnione, chociaż sposób ich likwidacji słusznie budzi pewne zastrzeżenia, decydenci wykazali się pogardliwym stosunkiem do polskiego społeczeństwa. Czy teorie snute na podstawie informacji zawartych w aneksie są prawdziwe? Tego niestety na razie się nie dowiemy. Politycy partii rządzącej uznali bowiem w swojej „mądrości”, a jeszcze bardziej w daleko idącej zapobiegliwości, że „ciemny lud” jest nieprzygotowany na zmierzenie się z tą wiedzą. Chociaż wydaje się bardziej prawdopodobnym, że taki stan rzeczy jest im na rękę, bo mogą nadal wykorzystywać w prywatnych wojnach informacje zawarte w aneksie, a w razie pytań zasłonić się obowiązującą klauzulą tajności. Nie jest to jednak sytuacja komfortowa dla społeczeństwa, które od lat jest bombardowane przeróżnymi insynuacjami na temat pewnych postaci z życia publicznego, a gdy domaga się dowodów, to zazwyczaj słyszy odpowiedź, że wszystko zostało opisane w tajnym aneksie, który oczywiście jest znany tylko nielicznym wybrańcom. Czego by nie mówić o tej skandalicznej sytuacji, to ma ona posmak oszustwa, ponieważ politycy PiS-u obiecywali przed wyborami odtajnienie tego dokumentu, co miało służyć oczyszczeniu życia publicznego z rosyjskiej agentury i kryminalnych układów. Dziwić też może, że Lech Kaczyński nie zdecydował się tego zrobić w okresie trudnej kohabitacji z rządem koalicji PO-PSL. Pomimo nalegań Macierewicza, który przekonywał go, że „Platforma chroni agentów”, co uznawał za jeden z ważniejszych powodów, dla których powinna stracić władzę. Tym bardziej podejrzane są obecne zabiegi prezesa PiS-u i prezydenta Dudy, aby w dalszym ciągu ukrywać aneks w prezydenckim sejfie.
Dlaczego Komorowski i jego kamraci z PO nie upublicznili aneksu? To akurat jest oczywiste, ponieważ „kontrolowane przecieki” docierające do opinii publicznej sugerowały, iż jest on „człowiekiem WSI”, a jego zachowanie w tej sprawie dodatkowo uwiarygadniało taką tezę. Głosił bowiem, że „hańbą było i zbrodnią zniszczenie wywiadu i kontrwywiadu wojskowego”. Dlaczego natomiast politycy PiS-u zmienili zdanie w sprawie obiecanej przez nich publikacji? Na ten temat są różne opinie. Jedni twierdzą, że aneks zawiera wiele niesprawdzonych informacji, czy wprost konfabulacji, które mogłyby ośmieszyć cały obóz rządzący. Mają na to wskazywać doświadczenia z opublikowanym w 2007 roku raportem z likwidacji WSI, czego efektem były pozwy sądowe, przeprosiny ze strony MON i wypłacane odszkodowania ludziom oskarżonym przez Macierewicza. Inni zaś uważają, że aneks zawiera także informacje obciążające niektórych polityków z obecnego obozu władzy, co ma być głównym powodem jego utajnienia. Jakkolwiek by się ta sprawa nie przedstawiała, to jest podejrzane, że po kampanii wyborczej temat ten nagle ucichł, a politycy PiS-u zaczęli nerwowo reagować na pytania o aneks, o którym jeszcze niedawno mieli tak wiele do powiedzenia. Dziwne jest też mataczenie samego Jarosława Kaczyńskiego, który przecież 26 marca 2015 roku w Telewizji Trwam oświadczył, że: „Ja tego aneksu nie zdołałem przeczytać”. Teraz zaś twierdzi, że jednak go czytał i zdecydowanie odradza upublicznienie tego dokumentu. Albo więc prezes PiS kłamał przed wyborami i przeczytał aneks pełniąc funkcję premiera, co wtedy z niewyjaśnionych przyczyn zataił. Albo też w swojej niedawnej wypowiedzi przyznał się nieopatrznie do złamania prawa i przeczytania go w późniejszym okresie, gdy nie miał do tego żadnych uprawnień.
Wielu patriotów, którzy uwierzyli w zapewnienia prominentów z PiS-u o ich determinacji w zaprowadzeniu „dobrej zmiany” w życiu publicznym, czuje się rozczarowanych, a nawet zaszokowanych dokonywanymi przez nich posunięciami. Jak bowiem mają odbierać zaniechanie realizacji fundamentalnych obietnic wyborczych dotyczących wyczyszczenia państwa z „komunistycznych złogów” i dokonania „sanacji” moralnej w polskiej polityce. Przedstawiciele obozu rządzącego dużo obiecywali, a teraz nie mają odwagi przyznać, że były to deklaracje bez pokrycia, których spełnienie mogłoby być niebezpieczne także dla nich samych. Dlatego mataczą, stosują spychologię i zasłaniają się przepisami prawa, a wszystko po to, aby „ciemny lud” nie poznał prawdy. Ale najbardziej oburzającym jest to, że w tej materii panuje podejrzana zgoda ponad podziałami. Podobny pogląd lansuje bowiem „totalna opozycja”, która przecież zdaniem piewców „dobrej zmiany” rekrutuje się spośród ludzi zaczadzonych komunizmem, targowiczan i wdów po ubekach. Być może główną tego przyczyną jest rodowód „klasy” politycznej, który wielu polityków, nie wyłączając tych z PiS-u, wywodzi ze zmowy przy okrągłym stole. W tej sprawie nieszczerym wydaje się także Antoni Macierewicz, pozujący na „silnego człowieka” i „jedynego sprawiedliwego”, który gra kartą dekomunizacji i odtajnienia ubeckich archiwów tylko wtedy, kiedy jest mu to potrzebne w rozgrywce z pałacem prezydenckim i w walce o wpływy z partyjnymi rywalami.
Dlatego wielu uczciwych ludzi przyjęło z oburzeniem decyzję o rezygnacji z upublicznienia aneksu. PiS zawdzięcza bowiem retoryce antysystemowej, postulującej dekomunizację przestrzeni publicznej, bardzo dużo głosów w wyborach, które utorowały drogę tej partii do władzy. Aneks miał być najważniejszym dowodem na „umoczenie” wielu wpływowych osób w patologiczne układy i zależności ciągnące się od czasów PRL-u. Tymczasem skandal wokół jego ujawnienia stał się przysłowiowym kubłem zimnej wody, który pozwoli oprzytomnieć ludziom sprowadzonym na manowce. Być może dzięki temu zrozumieją, że jedyną drogą do odnowy moralnej polskiej polityki jest zmiana pokoleniowa i wyczyszczenie jej nie tylko ze „złogów komunistycznych”, ale także ze skompromitowanej sitwy okrągłostołowej. W przeciwnym razie będziemy mieli jeszcze niejedną okazję do emocjonowania się „sensacyjnymi” przeciekami wypływającymi od wyłącznych dysponentów tajemnej wiedzy, którzy uwielbiają manipulować „ciemnym ludem”, bo on podobno „wszystko kupi”. Taka perspektywa napawa mnie obrzydzeniem, ponieważ opowiadam się za całkowitą jawnością życia publicznego i odtajnieniem wszelkich archiwów wytworzonych przez komunistyczne służby. Uważam bowiem, że jedynie w ten sposób można się pozbyć z polskiej polityki obcej agentury i osobników zdeprawowanych moralnie. Jednak, po niedawnym festiwalu cynizmu i hipokryzji, nie wierzę, aby obecna władza była zdolna do dokonania przełomu w tej sprawie…
Wojciech Podjacki