Salonowi „męczennicy”

Publikując w 2015 roku tekst pt. „Królowie” obciachu zadałem pytanie: dlaczego Polacy doświadczają tak często poczucia wstydu z powodu wybryków swoich „wybrańców”? Motywem przewodnim moich ówczesnych refleksji stał się skandaliczny występ byłych prezydentów RP: Lecha Wałęsy i Bronisława Komorowskiego, którzy w Chicago zrobili z siebie pośmiewisko podczas promocji kantoru internetowego Cinkciarz.pl. Myślałem wtedy, chyba trochę naiwnie, że jest to już szczyt ich dziadostwa i że nie będę się musiał więcej zajmować tymi żenującymi personami. Jednak życie potrafi płatać figle i okazało się, że pierwsi obywatele Rzeczypospolitej w stanie spoczynku, pozbawieni są w ogóle poczucia przyzwoitości i nieustannie robią nam obciach przed całym światem, bo przecież byli prezydenci też są na świeczniku, a ich nieprzyzwoite zachowanie przynosi wstyd nie tylko im samym, ale także naszemu państwu.

Tym razem Lech Wałęsa dał czadu i nie zważając na to, że powinien dbać o godność swojego urzędu, nawet po przejściu na emeryturę, odbył peregrynację po komercyjnych mediach i żalił się na swoje ubóstwo. W „Super Expressie” utyskiwał, że epidemia koronawirusa mocno podkopała jego finanse: „Miałem wiele wyjazdów zaplanowanych. Miałem lecieć do Włoch, Niemiec, USA, w inne miejsca, i to mi wszystko padło niestety… I bankrutuję teraz. Bo ja dostaję 6 tys. zł emerytury i za tyle nie dam rady się utrzymać, bo moja żona Danuta wydaje 7 tys. miesięcznie”. Przy okazji ujawnił, że zarabia „na zachodnich kapitalistach od 10 tys. do 100 tys. euro”– co inkasuje za jeden występ przed „wyborową” publicznością. Innym znów razem w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” wyznał: „Jestem bankrutem. Liczyłem, że tak jak było, będzie zawsze, więc rozdawałem, a nie gromadziłem. Dzisiaj już nie mam co rozdawać. Potrzebne mi to, ale chyba nie dożyję czasów, kiedy znowu będę mógł wsiąść do samolotu i polecieć na drugi koniec świata spotykać się z ludźmi”. Wałęsa wyraził też obawę, że: „Jeszcze z pół roku takiej sytuacji jak teraz, to pójdę z torbami i pod kościołem będę zbierał pieniądze”. No cóż, zdumiewające są te wyznania upadłej legendy, co rzekomo samodzielnie berliński mur obaliła, choć faktycznie, to skończyło się na obaleniu z komuchami wielu flaszek wódki w Arłamowie i Magdalence…

Jednak myliłby się ten, kto by pomyślał, że Wałęsa poprzestał na publicznym użalaniu się na doskwierającą mu „nędzę” materialną, bowiem ten 77-letni starzec i były prezydent RP postanowił dopisać kolejny rozdział do księgi hańby swojego żywota. Mogłoby się zdawać, że sędziwy wiek i godność pełnionego w przeszłości urzędu zobowiązują do trzymania odpowiedniego poziomu moralnego, ale najwyraźniej nie dotyczy to „króla” obciachu, który za parę groszy gotów jest zrobić z siebie błazna lub pozować do zdjęć z turystami niczym Biały Miś na zakopiańskich Krupówkach. Wałęsa uznał więc, że najlepszym sposobem na podreperowanie rodzinnego budżetu może być znalezienie płatnego zajęcia, w czym hipotetycznie mogło mu pomóc zamieszczenie ogłoszenia na jednym z portali internetowych. Możliwe, że na ten desperacki czyn wpłynęło wydarzenie z marca tego roku, gdy w trakcie transmisji na Facebooku, podczas której „legendarny” Lech opowiadał swoim sympatykom o alkoholowych wyczynach w Magdalence, niespodziewanie wtargnęła jego żona Danuta i przerywając mu bajdurzenie z niezadowoleniem oznajmiła: „Rodziną się kurde zajmij!”. W miesiąc później na portalu flexi.pl ukazał się anons o poszukiwaniu pracy przez Wałęsę, w którym tak się reklamował: „Doświadczony przywódca, świetny mówca, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, prezydent RP 1990–1995, współzałożyciel i pierwszy przewodniczący NSZZ Solidarność, poprowadzi spotkania i szkolenia z leadership, przyjmie zaproszenia na spotkania motywacyjne w firmach, ale też w rodzinach, możliwe dodatkowe usługi promocyjne, wspólne zdjęcia, autografy”. Wałęsa wyznał także: „Mimo, że mam emeryturę prezydencką, ale też czuję, że chcę się dzielić swoją wiedzą i doświadczeniem w budowaniu dobrego imienia Polski w świecie. Spotykałem się z przywódcami państw, z królami, z Papieżem, chętnie przekażę doświadczenia i wiedzę w polskich firmach, wezmę udział w ich promocji na świecie, by budować realną wartość polskiej gospodarki”. W ogłoszeniu przedstawił też swoje niezwykle wygórowane oczekiwania finansowe, bowiem za 1–2 godziny spędzone w jego towarzystwie zażyczył sobie minimum 20 tys. zł, chociaż zaznaczył, że ostatecznie „cena jest do ustalenia”. Jest oczywistym dla każdego, kto zna jego wcześniejsze wypowiedzi, że ten grafoman nie mógł być autorem cytowanego anonsu, chociaż niewątpliwie powstał on z jego inspiracji, bowiem Wałęsę od zawsze cechuje nadzwyczajnie zawyżona samoocena własnej osoby, co w konsekwencji doprowadziło u niego do powstania pewnego rodzaju zaburzenia psychicznego, a na pewno spowodowało całkowite oderwanie się od rzeczywistości. Świadczy o tym jego niedawna reakcja na pytanie dziennikarza „Rzeczpospolitej”, który chciał się dowiedzieć: jak były prezydent chciałby być zapamiętany? W odpowiedzi usłyszał od niego, że: „To mnie nie obchodzi. Jak już nie będę przeszkadzał, nie będę zagrażał, nie będę się mieszał, to będą mnie świętym ogłaszać”. No cóż, nic dodać nic ująć, po prostu kwintesencja wałęsizmu, z czym mamy do czynienia od kilku dekad. Warto też zauważyć, że jedyną „poważną” reakcją na ogłoszenie Wałęsy była propozycja od tygodnika „NIE”, który zaoferował mu układ biznesowy polegający na odpłatnym promowaniu czasopisma należącego do Jerzego Urbana. Jednak ta oferta została odrzucona przez byłego prezydenta, co może trochę dziwić, zważywszy na to, że w przeszłości jego nazwisko firmowało nawet brazylijską berbeluchę.

W tym kontekście bulwersujące jest nie tylko to, że Wałęsa swoją żebraniną naraża na szwank prestiż Rzeczypospolitej, ale także to, że jego syn Jarosław jest faktycznie milionerem i posiada pokaźny majątek, który zgromadził w trakcie sprawowania mandatu europosła (2 kadencje) i posła na Sejm (3 kadencje). Oficjalnie, według oświadczenia majątkowego za 2020 rok, oprócz nieruchomości, „uciułał” na koncie 145 tys. zł i ma jeszcze papiery wartościowe w różnych walutach na kwotę niemal 2,4 mln zł, a ciągle przecież otrzymuje wysokie wynagrodzenie poselskie. Dlaczego więc nie pomoże „biednemu” papie? W końcu karierę i majątek zrobił na jego nazwisku, a nie dzięki wątpliwym talentom i przysłowiowej pracowitości. Nie wspominam już o pozostałych latoroślach seniora Wałęsy, które przez wiele lat pełnymi garściami czerpały z ojcowskiego „dorobku”, przysparzając mu nierzadko sporych kłopotów. Może więc nadszedł czas, aby dzieci spłaciły dług wdzięczności wobec swojego papy i nie obarczały Polaków kosztem utrzymania emerytowanego TW Bolka.

Wybryki Wałęsy oburzyły i zniesmaczyły wielu Polaków, ale nie zrobiły praktycznie żadnego wrażenia na innym „wybrańcu” narodu, czyli Bronisławie „Bul” Komorowskim, który w jednym z wywiadów tak podsumował wałęsową żebraninę: „Wszyscy byli prezydenci jadą na tym samym wózku. Można powiedzieć, że jesteśmy najmniejszą grupą zawodową w Polsce, bo mamy odrębną ustawę. Dorabiamy. Głównie wygłaszamy poza granicami Polski odczyty, wykłady. Dowartościowujemy prestiżowo różne wydarzenia, konferencje”. Na pytanie dziennikarza: czy byli prezydenci planują zrzutkę, aby pomóc koledze? Komorowski odpowiedział, że nie sądzi, aby „Lech Wałęsa oczekiwał współczucia i jałmużny od kolegów, a w tym także od byłego konkurenta” oraz że „to sprawa Państwa Polskiego, by zadbać o godną egzystencję tego, który pozostał symbolem naszej walki o wolność”. Odniósł się także do ewentualnej przyszłości obecnego lokatora Pałacu Namiestnikowskiego, Andrzeja Dudy, który jego zdaniem mógłby po zakończeniu drugiej kadencji ubiegać się o mandat europosła, ponieważ „od pewnego czasu nestorzy polskiej polityki tam lądują”. W jego opinii „decydują o tym głównie względy ekonomiczne”, bowiem „emerytura europejska nawet po jednej kadencji w Brukseli jest o wiele wyższa niż emerytura po najdłuższej służbie dla Polski”. Jednak ocenił, że „generalnie jest trudno, bez uszczerbku prestiżowego, objąć jakąkolwiek inną funkcję po zakończeniu kadencji prezydenta RP. Na świecie bywa, że byli prezydenci idą do biznesu, ale w Polsce jest to trudne do zaakceptowania”. Ocenił, że „oczekiwania Polaków są inne”, bo „Polacy oczekują, by byli prezydenci trzymali pion i nie podejmowali działań, które ewentualnie grożą stratą prestiżową dla Państwa Polskiego”, ale z bólem zaznaczył, że „oczywiście emerytury europejskiej żałuje”. Trzeba przyznać, że dziwnie brzmią wynurzenia Komorowskiego o „trzymaniu pionu” przez byłych prezydentów, zwłaszcza, gdy sobie przypomnimy o stylu w jakim on sam opuszczał Pałac Prezydencki. Przywłaszczył sobie wtedy wiele elementów wyposażenia Kancelarii Prezydenta, a wśród skradzionych fantów znalazły się m.in.: ekspres do kawy, telewizor, niszczarki, sokowirówka… no i żyrandol, jako nieodzowny atrybut jego władzy, bo chyba do niego właśnie najlepiej pasuje ironiczne określenie głowy państwa przez Donalda Tuska, jako „strażnika żyrandola”. W tamtym czasie doszło także do kradzieży dzieł sztuki z prezydenckiej rezydencji. I co prawda, jeden ze skradzionych obrazów – „Gęsiarkę” – odnaleziono w warszawskim antykwariacie, za co beknął przed sądem prezydencki kelner, ale obrazu „Bydło na pastwisku” już nie odzyskano.

Wałęsową żebraninę w podobnym stylu jak „złotousty” Bronek skwitował Aleksander Kwaśniewski, który stwierdził: „Odczuwam tę drożyznę. I to bardzo. A ci, którzy mieli parę groszy odłożonych na starość, już dziś mówią, że tracą. I nie wiadomo, gdzie z tymi pieniędzmi uciekać?”. I trudno mu się dziwić, bowiem Olek przyzwyczaił się do luksusów tak bardzo, że w czasie swojej prezydentury zyskał przydomek Aleksandra Bizantyjskiego. Jeszcze długo po zakończeniu kariery politycznej otrzymywał sowite wynagrodzenie od ukraińskich oligarchów, którym wyświadczał różnego rodzaju przysługi, co budziło uzasadnione wątpliwości w kwestii jego lojalności wobec Państwa Polskiego. Dla nas zaś, w ocenie jego postawy, mogą być pomocne wskazówki zawarte w Piśmie Świętym, które głosi, że: „Nikt nie może dwóm panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi”. Jednak Kwaśniewski, wychowany w talmudycznym duchu narodu kupieckiego, chętnie przyjmował darowizny od zięcia Leonida Kuczmy, nie przejmując się wcale kwestiami etycznymi. W ostatnim czasie w mediach pojawiły się też informacje, że Fundacja „Amicus Europae”, założona przez Kwaśniewskiego w 2004 roku, której celem jest wspieranie integracji europejskiej, ma poważne kłopoty finansowe i to pomimo otrzymywania zasiłków pieniężnych z podejrzanych i nieujawnionych źródeł zagranicznych. No cóż, widać więc, że Olek odczuwa nieustający pociąg nie tylko do napojów wyskokowych, ale również do brudnych pieniędzy… W zakresie upodobań bankietowych jego towarzysze mało przekonująco wyjaśniają, że organizm Kwaśniewskiego po prostu „słabo toleruje alkohol”, ale brzmi to równie niewiarygodnie jak wcześniejsze usprawiedliwianie jego skandalicznych występów zagranicznych „urazem goleni prawej” lub „chorobą filipińską”. Niestety, nie da się ukryć, że Olek za kołnierz nie wylewa… Jeśli zaś chodzi o skłonność do podejrzanych machinacji finansowych, to można rzec, że specjalizują się w tym wszyscy byli prezydenci RP, bowiem niedawno wyszły na jaw poważne nieprawidłowości finansowe w Instytucie Bronisława Komorowskiego, a niegospodarność zarządu Instytutu Lecha Wałęsy doprowadziła do powstania długu sięgającego 1,7 mln zł, co w konsekwencji skutkowało jego eksmisją z Willi Narutowicza w Warszawie. Można więc stwierdzić, że lepkie ręce to charakterystyczna cecha wszystkich byłych „wybrańców” narodu, którzy przyzwyczaili się do luksusowego życia na koszt polskiego podatnika. Dlatego po utracie państwowego koryta z trudnością wiążą koniec z końcem, zwłaszcza, że zagraniczni sponsorzy nie są już tak szczodrzy jak w przeszłości, bo wolą subsydiować aktywnych polityków, którzy mogą im świadczyć cenniejsze usługi, najczęściej z uszczerbkiem dla polskiego interesu narodowego.

Na koniec należy się pokrótce zastanowić nad przyczyną tego bardzo niepokojącego zjawiska, jakim jest żenujące zachowanie byłych prezydentów RP, które bynajmniej nie ma charakteru incydentalnego, lecz przerodziło się już w stan permanentny i wręcz patologiczny. I nie chodzi mi wcale o ich dorabianie na boku, w postaci uczestnictwa w płatnych prelekcjach lub konferencjach. Chociaż w przypadku omawianych tuzów, prezentujących mierny poziom intelektualny i kompetencyjny, to mam uzasadnione wątpliwości, co do wartości ich wkładu w tego typu przedsięwzięcia. Nie uważam też, w przeciwieństwie do Bronisława Komorowskiego, żeby jego obecność na jakiejś imprezie mogła ją „dowartościować prestiżowo”. Taka forma dorabiania do emerytury przez byłych prezydentów RP rozpowszechniła się szczególnie po tym, jak zabrakło im komunistycznych protektorów, którzy nie tylko dbali o ich przyziemne potrzeby, ale także o to, żeby nie została zakwestionowana ich legenda polityczna, np. o Lechu, co rzekomo sam pokonał czerwonego smoka i zwrócił Polakom wolność… Jednak w końcu, czerwoni towarzysze, będący rzeczywistymi architektami III RP, trafili do Krainy Wiecznych Łowów, a stworzony przez nich system zaczął się wreszcie sypać, no i wtedy „wybrańcy” narodu musieli sobie poszukać innych patronów. Dlatego niczym dawniejsi jurgieltnicy zaczęli inkasować judaszowe srebrniki od zagranicznych sponsorów, wcielając się w role pożytecznych idiotów, zawsze gotowych do wspierania wszelkich antypolskich działań i do kroczenia w pierwszym szeregu akwizytorów obcych interesów, a ostatnio nawet tęczowego kominternu. Przy okazji nowi mocodawcy nie stawiają żadnych wymagań w zakresie dobrego prowadzenia się, a nawet jest im na rękę osłabianie prestiżu Polski. Pozwalają więc byłym prezydentom RP brykać do woli, z czego oni skwapliwie korzystają, nieustannie testując naszą cierpliwość. Niestety, w tej sprawie również polskie społeczeństwo powinno się uderzyć w piersi, bo w dużej mierze to jego wina, że na najważniejszy urząd w państwie wybiera się takie miernoty. Chociaż trzeba przyznać, że ma na to niebagatelny wpływ także system wyborczy, cwanie skonstruowany przez polityczne sitwy, który utrudnia, a czasami wręcz uniemożliwia wybór godnego kandydata. Sprzyja temu również powszechnie zauważalny upadek dobrych obyczajów, nie tylko w polityce, a także zanik takich przymiotów moralnych jak poczucie honoru.

 W moim przekonaniu wizerunek prezydenta i godność jego urzędu są zbyt ważne dla Polski, aby pozwalać na deprecjonowanie ich przez błazeńskie wybryki emerytowanych „wybrańców” narodu. Dlatego takie skandaliczne zachowania muszą być z całą mocą piętnowane przez opinię publiczną. Nie możemy bowiem ulegać szantażom ze strony salonowych „męczenników”, którzy robią z siebie dziadów na oczach całego świata, po to tylko, aby wyłudzić z budżetu naszego państwa podwyżki swoich uposażeń. Z jednej strony nie mają oni dla nas żadnego znaczenia, bo są jedynie pasożytami żyjącymi na koszt polskiego podatnika, w dodatku nieustannie szkodzącymi naszym interesom narodowym. Z drugiej zaś pozbawieni są poczucia wstydu, aby w czasach niezwykle trudnych dla całego narodu domagać się większych pieniędzy na swoje luksusowe życie, gdy jednocześnie wielu Polaków bankrutuje i wegetuje w trudnych warunkach materialnych. Skandaliczne zachowania byłych prezydentów RP są również oznaką pogardy dla polskiego społeczeństwa. Nie mogą więc domagać się od obywateli szacunku dla siebie, gdy jednocześnie hańbią honor i dobre imię Polski. Z ich nagannego zachowania trzeba wyciągnąć stosowne wnioski. Dlatego jeśli nie przestaną hańbić godności urzędu prezydenta RP, to należy im wstrzymać wypłaty uposażeń, ponieważ tylko w ten sposób można okiełznać ich pazerne natury. Uważam też, że konieczny jest kompleksowy audyt majątków i instytucji powołanych przez byłych prezydentów RP, który obnaży ich machinacje finansowe, o których już nie raz donosiły media. W przypadku wykrycia nadużyć należy winnych postawić przed sądem i przykładnie ukarać, tak jak to zrobiono chociażby we Francji, gdzie w przeszłości skazano za korupcję byłego prezydenta Jacquesa Chiraca, a ostatnio ukarano za łapówkarstwo także Nicolasa Sarkozy’ego. Na dobry początek można by zacząć od zmiany nazwy lotniska w Gdańsku, które nadal nosi imię Lecha Wałęsy, bowiem rozsądniej jest stawiać pomniki i honorować ludzi po śmierci, gdy bilans ich życia jest już znany i swoimi wybrykami nie mogą skompromitować Rzeczypospolitej…

Wojciech Podjacki