Mobilizacja opinii publicznej

O tym, jak ważną rolę w demokracji spełnia opinia publiczna przekonał się już niejeden polityk, który się jej naraził i doświadczył konsekwencji złych nastrojów społecznych. Czasami przejawiało się to chwilowym spadkiem w sondażach, a innym razem poważniejszymi reperkusjami. Za przykład może nam posłużyć Włodzimierz Cimoszewicz, który swoją niefortunną wypowiedzią w czasie powodzi z 1997 roku zatopił własny rząd i SLD, gdy na pytanie o odszkodowania rządowe odparł, że „trzeba było się ubezpieczyć”. Także jedną z przyczyn porażki Bronisława Komorowskiego w 2015 roku była jego głupia odpowiedź na pytanie młodzieńca, który chciał się dowiedzieć, w jaki sposób jego siostra zarabiająca 2 tys. zł ma sobie kupić mieszkanie. (P)rezydent „poradził” mu wtedy, że „powinna wziąć kredyt i zmienić pracę”, co w ówczesnych warunkach musiało zakrawać na jawną kpinę. Oczywiście nie twierdzę, że podobne wpadki są w stanie zmieść ze sceny politycznej każdego głupca, który je popełnia, ale są one przysłowiową „kroplą, która przepełnia czarę goryczy”. Tym bardziej, gdy zaistnieje odpowiedni kontekst społeczny i znajdzie się ktoś, kto zechce to wykorzystać. Jeśli w dodatku posiada odpowiednią tubę propagandową, to wtedy może zadać dotkliwy cios. Tak właśnie stało się w obu tych przypadkach, ponieważ opozycja wykorzystała dogodny pretekst do ataku. I pomimo tego, że powód był dość trywialny, to jednak rozpętana kampania medialna okazała się na tyle skuteczna, że przyczyniła się do klęski wyborczej SLD i Komorowskiego.  

Jeszcze większą siłę rażenia miała ujawniona w 2014 roku „spektakularna” afera związana z podsłuchanymi rozmowami biznesmenów i polityków z PO, którzy podczas schadzek w restauracji Sowa & Przyjaciele z nieskrępowaną szczerością obnażali prawdziwe oblicze świata polityki i załatwiali brudne interesy kosztem dobra publicznego. Nie była to pierwsza, ani ostatnia afera taśmowa, co dowiódł niedawny skandal związany z szefem KNF, który próbował wyłudzić ogromną łapówkę od szemranego bankiera. Grę podsłuchami zapoczątkowała sprawa Rywina, nagranego przez Michnika, gdy składał mu propozycję korupcyjną w imieniu SLD. Co prawda, nie była to afera na miarę amerykańskiej Watergate, ale wywołała na tyle silne emocje w społeczeństwie, że przyczyniła się do klęski postkomunistów, którzy już nigdy nie odzyskali wcześniejszej kondycji politycznej. Była także impulsem do powołania pierwszej w historii III Rzeczypospolitej sejmowej komisji śledczej, która wbiła gwoździe do trumny SLD i wywindowała na szczyty popularności paru polityków prawicowych. Można nawet powiedzieć, że w ostatnich czasach zapanowała moda na podsłuchiwanie i zapewne ma to związek ze spadkiem zainteresowania zasobami archiwalnymi tajnych służb PRL-u, które nie budzą już takich emocji jak dawniej. Dlatego właśnie teczki agentów zastąpiono nagraniami pochodzącymi nierzadko z kuchni politycznej III RP, co przykuwa uwagę mediów i wywołuje oburzenie opinii publicznej. Jest to zrozumiałe, ponieważ podobno „ludzie nie powinni widzieć, jak robi się kiełbasę i politykę”, bo to mogłoby u nich wywołać ostrą niestrawność… Mniej istotne są zresztą rekwizyty i dekoracje w spektaklu odgrywanym przez trupy polityczne, a bardziej liczy się sama gra, obliczona na unicestwienie przeciwnika i ten dreszczyk emocji, gdy zbiera się na niego haki. A jeśli zabraknie argumentów, to można przecież sfabrykować dowody i zmanipulować przekaz skierowany do społeczeństwa, tak jak to uczyniła znana z „obiektywizmu” stacja telewizyjna z rzekomymi urodzinami Hitlera…

Kolejnym powodem spadku popularności są rażące błędy popełniane przez rządzących, które nader często wynikają z arogancji i chciwości, a nierzadko z głupoty i niekompetencji. Dotyczy to wszystkich bez wyjątku ekip rządowych, bowiem złe nawyki kumulują się wraz z upływem okresu rządzenia, a swoje apogeum osiągają pod koniec kadencji parlamentu. Wielu ludzi w momencie obejmowania władzy przez nową ekipę ma jeszcze nadzieję, że może coś się zmieni w sposobie rządzenia krajem. Politycy zaś na początku swojego urzędowania pokazują „ludzką” twarz i zazwyczaj trzymają na wodzy swoje żądze. Ale jak już rozsiądą się w wygodnych fotelach i poczują „moc” sprawczą, to wtedy najczęściej zapominają o starej przestrodze, że „pycha kroczy przed upadkiem”. Korzystają do woli z przywilejów władzy i urządzają się wygodnie na koszt podatnika, nie przejmując się tym, jak ich rozpasany styl życia oceni społeczeństwo, któremu na osłodę rzucają jakiś ochłap z pańskiego stołu. Procesowi degeneracji elit sprzyja niewątpliwie wiele pokus czyhających za drzwiami salonów politycznych, ale także słabość natury ludzkiej, wzmacniana narastającym naciskiem ze strony familii i dołów partyjnych, które przecież też chcą się nachapać.

Każda partia, która dorwała się do władzy zawdzięcza to przychylności opinii publicznej, a ta jak wiadomo bywa kapryśna i zmienna. Demoralizacja w szeregach obozu rządzącego z natury rzeczy bardziej obciąża wizerunek tego ugrupowania, które szło do wyborów pod hasłem sanacji życia publicznego, bo jakiekolwiek zbłądzenie na manowce wywołuje spadek jego wiarygodności i podważa moralne prawo do rządzenia. Gdy się słuchało wystąpień sejmowych Beaty Szydło, to można było odnieść wrażenie, że nadeszła wreszcie „dobra zmiana” w polityce. Deklarowała bowiem w imieniu swojego rządu: „Chcemy poprawiać życie Polaków. Rządzimy dla ludzi i dzięki ludziom, nie dla wąskich grup interesu. Wystarczy nie kraść, rządzić uczciwie, skutecznie, dbać o finanse publiczne, mądrze zarządzać majątkiem państwa i wspierać młodych”. Przekonywała też, że: „Polska polityka musi być inna. Pokora, praca, umiar, roztropność w działaniu i odpowiedzialność, a przede wszystkim – słuchanie obywateli. To są zasady, którymi będziemy się kierować. Koniec z arogancją władzy i koniec z pychą”. Dzisiaj trzeba przypominać te słowa, bowiem okazało się, że były to puste deklaracje, a rzeczywistość pod rządami PiS-u niewiele odbiega od standardów ustanowionych niegdyś przy Okrągłym Stole. Oczywiście można się spierać o to, która z partii rządzących była gorsza, ale czy ma to większy sens, gdy ostatecznie „wyszło szydło z worka”…

Wiadomo, że wilczym prawem opozycji jest wykorzystywanie wszelkich błędów popełnianych przez rządzących do podważenia ich wiarygodności i wzmocnienia swojej pozycji politycznej. Ale rządzący powinni się wykazywać większą roztropnością. Tymczasem z wielką pazernością rzucili się na grosz publiczny, czego najwymowniejszym przykładem były szczodrze rozdzielane nagrody dla członków ekipy rządowej. Co prawda, premier Szydło tłumacząc się w Sejmie, wykrzyczała, że „ministrowie i wiceministrowie w rządzie PiS otrzymywali nagrody za ciężką, uczciwą pracę i te pieniądze im się po prostu należały”, lecz społeczeństwo odebrało to inaczej. Wpływ na to miała z pewnością kampania medialna rozpętana przez opozycję, która wtedy poczuła krew… Jednak ten atak nie byłby tak skuteczny, gdyby nie było do tego podstaw, a te stworzyły kwitnące patologie: nepotyzm, klientelizm i kult niekompetencji, których synonimem stały się tabuny Misiewiczów i Martyn wdzierających się przebojem do instytucji publicznych i spółek skarbu państwa. Sprzyjała temu również atmosfera bezkarności panująca wśród członków nadzwyczajnej kasty polityków, upojonych wysokimi notowaniami sondażowymi i całkowicie oderwanych od życia społecznego, a także nierozumiejących potrzeb „szarego” obywatela. Taką właśnie bezrefleksyjność wykazał Mateusz Morawiecki opowiadając się za utrzymaniem bardzo wysokiej kwoty wolnej od podatku dla parlamentarzystów (30 tys. zł). Stwierdził on, że: „Posłowie wykonują bardzo ciężką pracę i od 20 lat nie mieli regulacji wolnej od podatku. Doceńmy więc ciężką pracę polityków”. I wtedy okazało się, że pazerność nie popłaca, nastąpił bowiem spadek w sondażach i rozległ się pomruk niezadowolenia wśród „ciemnego ludu”. W tym przypadku nie pomogły tłumaczenia, że poprzednicy też tak robili, ponieważ sukces wyborczy PiS-u był w znacznej mierze uwarunkowany przekonaniem elektoratu o jego wyższości moralnej nad upadłą koalicją PO-PSL. Co więc uratowało partię rządzącą od klęski wizerunkowej?

Jednym z czynników osłabiających krytykę rządu była mała wiarygodność opozycji, bo społeczeństwo miało jeszcze w świeżej pamięci afery poprzedniej koalicji. Czujnością wykazał się także Jarosław Kaczyński, który odczytał oburzenie społeczne, jako poważne zagrożenie dla swojej formacji i uznał, że „głos ludu jest głosem Boga”. Dlatego zmusił dygnitarzy z PiS-u do przekazania nagród na Caritas, a przy okazji przeforsował w parlamencie obniżenie o 20% uposażeń poselskich, co argumentował tym, że „Polacy oczekują skromności”. W ten sposób ugaszono rozwijający się pożar, ale działanie to miało jedynie skutek doraźny, ponieważ życie dopisało kolejne rozdziały do księgi upadku moralnego „elity” politycznej. Świadczą o tym ujawnione wątki skandalu związanego z niebotycznymi pensjami asystentek prezesa Glapińskiego, a jak wiele na to wskazuje, NBP nie jest jedyną instytucją dojoną przez zastępy pazernych pasożytów. W dodatku temat powrócił na wokandę zaledwie pół roku po blamażu z nagrodami w rządzie i w parę tygodni po przemówieniu prezesa Kaczyńskiego w Jachrance, gdzie tłumaczył swojemu aktywowi partyjnemu, jak wielkim zagrożeniem jest zrównywanie w debacie publicznej PiS-u z PO i przedstawianie obu partii, jako równie mocno zdemoralizowanych.

Obecny obóz rządzący swoją pozycję polityczną zawdzięcza w dużej mierze poparciu patriotycznej opinii publicznej, wyczulonej na punkcie lojalności wobec Polski oraz szacunku dla narodowych wartości i tradycji. Dla zdobycia władzy nie wystarczyłby „geniusz” Jarosława Kaczyńskiego czy „atrakcyjność” Andrzeja Dudy. Tym bardziej dla jej utrzymania nie wystarczą obiecanki cacanki „złotoustego” Mateusza, ani sztuczki speców od PR-u i nachalna propaganda „sukcesu” głoszona przez TVP Kurskiego. W 2015 roku uzyskano zwycięstwo dzięki zaangażowaniu licznej armii patriotów, którzy uwierzyli w szczerość intencji polityków z PiS-u i z zapałem pracowali na to, aby opinia publiczna zechciała dać szansę tej partii. Niewiele wskóraliby aktywiści partyjni, którzy niejednokrotnie salwowali się ucieczką z wieców wyborczych. Nie pomógłby też elektorat socjalny kupiony obietnicami transferów finansowych. O sukcesie zdecydowała postawa tysięcy bezinteresownych wolontariuszy i poparcie tzw. twardego elektoratu. A czego oczekiwano w zamian? Polacy przede wszystkim chcieli „dobrej zmiany” w polityce krajowej i zdecydowanej obrony naszych interesów na arenie międzynarodowej. Tymczasem już po dwóch latach rządów PiS wyborcy doznali rozczarowania, bowiem partia rządząca przestała realizować program, z którym szła do wyborów, a zamiast powstania z kolan zaserwowała nam długie pasmo porażek kończących się upokarzającymi kapitulacjami przed możnymi tego świata. W tym miejscu warto przytoczyć wypowiedź Wojciecha Cejrowskiego, jako ważny głos w dyskusji na temat spadku wiarygodności PiS-u, bo myślę, że wyraził on odczucia wielu zawiedzionych wyborców. Stwierdził mianowicie, że „PiS to miękkie parówki”, oraz że: „Jestem frajerem, bo dałem się PiS okraść z mojego głosu wyborczego […]. Jestem frajerem do kwadratu, bo pomogłem (niechcący, ale jednak) Dudzie wygrać z Komorowskim”[1].

Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” – głosi Ewangelia wg św. Jana. Jaka jest więc ta prawda, która ma nas wyrwać z oparów absurdu, w których obecnie tkwimy? Myślę, że bliski prawdy jest Rafał Ziemkiewicz, który w jednym z artykułów zalecał, aby PiS zastanowił się nad tym: Po co rządzi? Jego zdaniem, na tak postawione pytanie: „Jedyna odpowiedź brzmi: po to, żeby rządzić. Żebyśmy to my, nie oni, obsadzali te spółki, stołki, doili, co jest do dojenia. Bo jak nie my, to kto?”[2]. Słusznie też wskazuje na to, że po trzech latach rządzenia konto PiS obciąża coraz większy rachunek zaniedbań i braku rozwiązań systemowych, które mogłyby zapewnić rozwój państwu i ułatwić życie obywatelom. W dodatku zaostrzający się wyzysk fiskalny i rozrastająca się biurokracja tłamszą wszelką inicjatywę i w konsekwencji prowadzą do zmarnowania dużego potencjału gospodarczego, który tkwi w naszym społeczeństwie. Wiele wskazuje na to, że ważnym elementem strategii partii rządzącej stało się dojenie rodzimych przedsiębiorców, przy jednoczesnym dopieszczaniu obcego kapitału. Oburzające jest również nieustające wypychanie Polaków na emigrację zarobkową i zastępowanie ich masową imigracją Ukraińców. W polityce zagranicznej zauważalna jest natomiast postępująca rezygnacja z obrony narodowych interesów na rzecz wysługiwania się obcym ośrodkom decyzyjnym. Czas więc zadać fundamentalne pytanie: Dlaczego mamy popierać polityków, którzy nas oszukali?

Ziemkiewicz ma rację, pisząc, że w znacznej mierze „popularność PiS trzyma się na nieudolności PO”, oraz że „sondażowe słupki prężą się od trzech lat i nawet rosną nie dlatego, że PiS rządzi tak dobrze, tylko dlatego, że nie widać dla jego rządów alternatywy”. Nie możemy więc dać się zastraszyć apokaliptycznym wizjom propagandystów rządowych, którzy straszą możliwością utraty władzy przez PiS i wendetą ze strony rodzącego się w bólach centrolewu. Dlatego, że to właśnie nieudolność partii rządzącej przyczyniła się najbardziej do wzrostu wpływów liberokomuny. Poza tym, to PiS porzucił swoich zwolenników sprzeniewierzając się głoszonemu programowi oraz flirtując z lemingami, czego najwymowniejszym przykładem są „korpo gadki” premiera Morawieckiego. Tak naprawdę nie ma się czego bać, jeśli bowiem „PiS i PO to jest to samo zło”, to nie mamy wiele do stracenia. Stracą zaś jedynie watahy Misiewiczów i Martyn, które chcą dorzynać liderzy opozycji. Ale czy warto rozpaczać nad losem tych darmozjadów?

Czas więc na to, aby ziścił się czarny sen prezesa Kaczyńskiego i żeby na prawo od PiS powstało ugrupowanie, które zjednoczy ludzi dobrej woli i szczerych patriotów. Niech do jesiennych wyborów parlamentarnych powstanie wspólna lista wyborcza, której atutem będzie oczekiwany przez społeczeństwo program oraz liderzy cieszący się zaufaniem i nieposzlakowaną opinią. Wprowadźmy do parlamentu liczną reprezentację patriotów, którzy będą stać na straży polskich interesów, a wtedy zyskamy silny przyczółek do ofensywy narodowej, której celem będzie odzyskanie przez Polaków kontroli nad własnym państwem. W ten sposób wpłyniemy także otrzeźwiająco na prominentów z PiS-u, którzy będą musieli stanąć po właściwej stronie, albo ustąpić pola nadchodzącej awangardzie „lepszej zmiany”. Muszę przy tym zaznaczyć, że nakreślony powyżej scenariusz nie ma na celu sklecenia jakiejś doraźnej koalicji, której jedynym zadaniem będzie zaspokojenie niezdrowych ambicji liderów lub zapewnienie komukolwiek dostępu do koryta państwowego. W polityce polskiej funkcjonuje już tak wielu posłów „dietetyków”, sprzedajnych karierowiczów i pospolitych oszustów, że nie powinniśmy tworzyć nowych kreatur. Naszym celem powinno być odrodzenie moralne świata polityki i odzyskanie przez Polskę suwerenności, co zawróci nasze państwo z drogi wiodącej do upadku i wprowadzi je wreszcie na drogę do zasłużonej wielkości…

Wiele osób po przeczytaniu tego tekstu może zadawać sobie pytania: Czy jest możliwe zbudowanie na prawicy nowego ugrupowania politycznego? Czy istnieją możliwości na zmobilizowanie patriotycznej opinii publicznej? Wreszcie, czy jest szansa na sukces wyborczy? Myślę, że w dużej mierze udzieliłem już na nie odpowiedzi, ale żeby rozwiać wątpliwości doprecyzuję jeszcze parę kwestii.

 Jeśli chodzi o zdolności organizacyjne, to w środowiskach patriotycznych istnieje wystarczająco duży potencjał ludzki, który nie został „zagospodarowany” przez PiS, aby mógł stać się fundamentem projektowanego Stronnictwa Polskiego. Jest też sporo cennych ludzi wyrzuconych za burtę z okrętu „Dobrej Zmiany”, którzy nie pasowali do wizji Naczelnika z Żoliborza, a jak głosi Pismo Święte, nierzadko „kamień odrzucony przez budujących staje się kamieniem węgielnym”. Można też sięgnąć po ludzi dotychczas niezaangażowanych w przedsięwzięcia polityczne, bo ich zaletą jest świeżość spojrzenia oraz to, że nie zostali jeszcze zdemoralizowani kolaboracją z patologicznym systemem. Jednak, aby wymienieni ludzie byli użyteczni dla nowej inicjatywy, to najpierw muszą przeciąć pępowinę zależności psychicznej łączącą ich z łże-prawicą i wyzwolić się ze swoistego syndromu sztokholmskiego. Jednym słowem muszą przestać być zakładnikami obłudnej propagandy PiS-u. Jeśli zrozumieją, że szansą dla Polski jest nowe otwarcie, to wtedy w oparciu o nich możemy zbudować na prawicy nową jakościowo inicjatywę polityczną.

Kolejnym zagadnieniem jest możliwość zmobilizowania patriotycznej opinii publicznej, co niewątpliwie jest jednym z podstawowych warunków zwycięstwa. Wielu ludzi może wątpić w to, czy patrioci mają jakikolwiek wpływ na kształtowanie rzeczywistości politycznej w Polsce. Ale jest to fałszywe przeświadczenie, które zapewne wynika z tego, że zbyt często byli manipulowani, wykorzystywani i zdradzani przez kłamliwych politykierów, którzy wbrew składanym obietnicom nie powołali dotąd prawdziwie patriotycznego rządu. Tymczasem bez poparcia patriotów nie zaistniałyby w polityce takie firmy jak: AWS, ROP, PiS, LPR i inne. To ich głosy zdecydowały o wyborze trzech prezydentów: Wałęsy, Kaczyńskiego i Dudy. To właśnie poparcie elektoratu patriotycznego dwukrotnie utorowało drogę do władzy PiS-owi, a wcześniej AWS-owi. Poza tym, gdyby nie strach przed reakcją „ciemnogrodu”, to zapewne już dawno doszłoby do demontażu struktur naszego państwa, rezygnacji z narodowej waluty i sprowadzenia setek tysięcy islamistów, którzy założyliby w polskich miastach swoje getta. Polscy patrioci stanowią dużą i dynamiczną siłę, którą zademonstrowali nie tylko w wyborach, ale także w ostatnim Marszu Niepodległości, na który przybyło do Warszawy setki tysięcy osób. A jeśli doliczyć do tego uczestników obchodów rocznicowych 100-lecia odzyskania niepodległości, świętujących w tysiącach miejscowości w całym kraju, to dostrzeżemy, jak wielką armię stanowią ludzie, którym zależy na Polsce. Manifestacja tej siły nie tylko pozwoliła nam się policzyć i dodała otuchy wątpiącym, ale również przeraziła wrogów polskości, ponieważ pokazała, że pomimo uprawianej przez dziesięciolecia pedagogiki wstydu i zwalczania „zaplutych karłów reakcji”, to jednak nie zabito w Polakach poczucia patriotyzmu. Naszym zadaniem musi być więc zagospodarowanie tego wielkiego potencjału energii narodowej i skierowanie go do walki o lepszą przyszłość dla Polski i Polaków. Jestem też przekonany, że gdy wreszcie rzucimy wyzwanie zdegenerowanej Republice Okrągłego Stołu i podejmiemy zdecydowaną walkę z patologicznym systemem, to wtedy przyłączy się do nas wielu rodaków, którzy dotychczas byli bierni. Dlatego zmobilizujmy patriotyczną opinię publiczną, ale nie po to, aby skorzystała z jej poparcia łże-prawica, tylko w tym celu, aby wprowadzić do parlamentu nową jakościowo siłę polityczną.

Czy mamy do tego potrzebne siły i środki? Uważam, że pomimo ciągłego narzekania „etatowych” malkontentów i szerzenia kłamliwych opinii przez agentów systemu, to jednak obóz patriotyczny dysponuje dużymi możliwościami technicznymi, aby móc dotrzeć ze swoim przesłaniem do milionów Polaków. To prawda, że ugrupowania tzw. głównego nurtu zawłaszczyły całkowicie media publiczne i komercyjne, że dysponują wielką kasą na propagandę i tabunami speców od PR-u. Ale trzeba zauważyć, że dokonująca się od wielu lat rewolucja technologiczna stworzyła nowe i stosunkowo tanie możliwości promocji idei. Już nie jesteśmy skazani wyłącznie na kolportaż ulotek i plakatów, co ograniczało nasze możliwości, a poprzez utrudnianie dostępu do radia i telewizji skazywało patriotów na marginalizację polityczną. Rozwój Internetu i mediów społecznościowych, w których zdaniem wielu ekspertów dominuje przekaz prawicowy, daje wielkie możliwości. W ostatnich latach powstało dużo patriotycznych portali i telewizji internetowych. W sieci aktywnych jest bardzo wielu blogerów i youtuberów, którzy z powodzeniem „przebijają się przez lewicowy bełkot”. Dzisiaj praktycznie każdy średnio rozgarnięty człowiek może zaistnieć w przestrzeni publicznej, a jak wiadomo o wynikach kilku ostatnich plebiscytów wyborczych zdecydowała w dużej mierze aktywność w sieci internetowej. Co prawda, panujący system stara się ograniczać wolność w tym obszarze, ale wywołuje to jeszcze większą determinację u twórców i konsumentów treści internetowych, o czym świadczą masowe protesty przeciwko ACTA. Zadbajmy więc o odpowiednią jakość, jednolitość i koordynację przekazu, a zdominujemy Internet, co otworzy patriotom drogę do zwycięstwa.

Naszym atutem w tej walce jest nie tylko szczerość intencji i słuszność argumentów, ale także wiele słabych stron u przeciwników. Cuchnące bagno polityki polskiej dostarcza tak wielu dowodów degeneracji systemu, że nie trzeba się bardzo wysilać, aby uświadomić wyborcom przykrą prawdę o upadłych politykach. Należy się tylko wyzbyć skrupułów w zakresie wykorzystania tej wiedzy, bo jakakolwiek wyrozumiałość lub unikanie trudnych tematów działa na korzyść patologicznego układu rządzącego naszym krajem. Jedynie „prawda może nas wyzwolić”. Dlatego korzystajmy z dorobku ludzi obdarzonych autorytetem, którzy jeżdżą po Polsce niczym współcześni misjonarze i głoszą prawdę o stanie naszego państwa. Jest wielu cenionych publicystów i naukowców poświęcających bezinteresownie swój talent, czas i wysiłek, aby ratować Polskę przed upadkiem. Rozmiary tego artykułu nie pozwalają na wymienienie większej liczby osób zasłużonych w tej dziedzinie. W związku z tym posłużę się tylko paroma sztandarowymi przykładami. Największym autorytetem w zakresie odkłamywania stosunków polsko-żydowskich jest niewątpliwie prof. Jerzy Robert Nowak, któremu zawdzięczamy to, że obalił podłe oszczerstwa Grossa na temat Jedwabnego, pogromu kieleckiego oraz innych zbrodni niemieckich i komunistycznych niesłusznie przypisywanych Polakom. Stanisław Michalkiewicz od wielu lat popularyzuje zdrowe i racjonalne zasady w życiu gospodarczym. Obalił już wiele mitów funkcjonujących w polityce polskiej, a dzięki temu, że ostrzegł nas przed skutkami roszczeń żydowskich forsowanych w USA za pomocą Just Act 447, to uświadomił wielu patriotom prawdziwe oblicze strategicznego sojusznika zza oceanu. Leszek Żebrowski ma zaś ogromne zasługi na polu popularyzacji wiedzy o Żołnierzach Wyklętych, a jego twórczość ukazuje nam prawdziwe oblicze zbrodniczego reżimu komunistycznego. Trzeba podkreślić, że gdyby nie dokonania tych ludzi, to bylibyśmy o wiele ubożsi w zakresie wiedzy o rzeczywistym stanie naszego życia publicznego oraz o rozmiarach penetracji „polskiej” sceny politycznej przez „czerwone dynastie” i agentury obcych wpływów.

Jedyną drogą, którą powinni kroczyć patrioci jest droga do zwycięstwa idei silnej i suwerennej Polski, która wymaga od nas poświęcenia i determinacji w walce z sitwą okrągłostołową. Dlatego wznieśmy wysoko sztandar niepodległości i zjednoczmy nasze wysiłki wokół wielkiego celu, który zmobilizuje Polaków do walki o lepszą przyszłość. W walce tej nie mogą nam jednak przewodzić „miękkie parówki”, bo znowu zostanie zniweczony wysiłek tysięcy uczciwych ludzi, czego historia nam nie wybaczy…

Wojciech Podjacki

[1] W. Cejrowski, Polsce należy się niepodległość, „Do Rzeczy”, nr 3/2019, s. 18–19.

[2] R. Ziemkiewicz, Glątwa PiS, „Do Rzeczy”, nr 3/2019, s. 30–31.