Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! To stare hasło, rodem z Manifestu Komunistycznego, przywołuje dziś nie tylko krwawe demony przeszłości, ale jest też ostrzeżeniem, że wciąż żywe „widmo krąży po Europie – widmo komunizmu”. Nie jest to już siermiężny bolszewizm, czy jeszcze bardziej morderczy stalinizm, które zapisały się niezwykle okrutnie w pamięci narodów dawnego imperium rosyjskiego i Europy Środkowo-Wschodniej, ale jest to mutacja chorych wizji snutych niegdyś przez Karola Marksa, które obecnie określane są mianem marksizmu kulturowego. Ten komunistyczny kulturkampf realizowany jest w myśl strategii tzw. długiego marszu przez instytucje unijne i krajowe, które opanowywane są przez marksistów, a następnie są przebudowywane, aby mogły skutecznie działać na rzecz ich rewolucji. Strategia ta jest niezwykle groźna i przebiegła, ponieważ marksiści zmienili metody działania i przeszli od stosowania krwawego terroru do pokojowego narzucania swojej hegemonii kulturowej, w drodze infiltracji i zawłaszczenia instytucji publicznych, które stają się gorliwymi krzewicielami ich destrukcyjnej ideologii. Dlatego ma rację Dariusz Rozwadowski, który w wywiadzie dla portalu PCh24.pl słusznie zauważył, że strategia ta „prowadzi do głębokich, trudnych do odwrócenia zmian w ludzkiej świadomości. Ludzie sami z radością przyjmują rewolucję, widząc w niej postęp, nie zdając sobie w ogóle sprawy, że to stare bolszewickie treści, tyle że podane w innej, nowej formie”. Nie ulega też wątpliwości, że „celem końcowym jest zwycięstwo rewolucji, stworzenie nowego człowieka i nowego ładu społecznego oraz przejęcie władzy przez marksistów, którzy przyznają sobie rolę kierowniczą”.
Droga do zwycięstwa antykultury marksistowskiej i ustanowienia dyktatury nowego proletariatu wiedzie poprzez zniszczenie Kościoła katolickiego i wartości chrześcijańskich, które są główną przeszkodą stojącą na drodze do rewolucji komunistycznej, bowiem bez przeprowadzenia dechrystianizacji nie udało się urzeczywistnić tych chorych wizji nawet bolszewikom stosującym masowy terror. Dzisiaj głównym instrumentarium marksistów jest promowanie „aborcji na życzenie, legalizacja związków homoseksualnych, rozbijanie tradycyjnej rodziny, seksualizacja dzieci i młodzieży, niszczenie wspólnoty narodowej, demoralizowanie kobiet i walka z religią chrześcijańską”. Ważną rolę odgrywa także pseudoideologia gender, będąca „wyjątkowo destrukcyjną siłą, w której ogniskują się niemal wszystkie marksistowskie idee i dążenia, czyli zniszczenie ludzkiej tożsamości, sprowadzenie człowieka do poziomu zwierzęcia, destrukcja tradycyjnej rodziny i wykorzystanie mniejszości seksualnych jako nowego proletariatu. Głównym celem gender jest zniszczenie tożsamości indywidualnej człowieka, a w konsekwencji także zniszczenie tożsamości wspólnotowej. Człowiek ma się stać pozbawionym duchowości zlepkiem popędów, który kieruje się w życiu egoizmem i dążeniem do zaspokajania najniższych instynktów”.
Jednak, aby zrealizować ten śmiały plan marksiści musieli znaleźć nowy proletariat i zawrzeć taktyczny sojusz ze „złotą międzynarodówką”. Zawiedli się bowiem na robotnikach, którzy w procesie dojrzewania społecznego stawali się coraz bardziej siłą antyrewolucyjną, a poza tym w wyniku globalizacji i przenoszenia produkcji przemysłowej do Azji stracili na znaczeniu. Dlatego taranem rewolucji stały się obecnie „grupy zbuntowanej młodzieży, feministki, mniejszości etniczne i narodowe, ruchy pacyfistyczne i antynuklearne oraz przede wszystkim mniejszości seksualne. Wszystkie wymienione grupy otwarcie sprzeciwiały się tradycyjnemu modelowi społeczeństwa i tradycyjnej kulturze, dlatego idealnie nadawały się na nowy proletariat”, który stanowi teraz awangardę „postępu”, rozumianego jako zniszczenie „starego” świata, na którego gruzach ma powstać nowy marksistowski porządek. W tym kontekście szczególnie groźnie wygląda sojusz marksistów ze światową finansjerą i brukselską plutokracją, bowiem bez wsparcia finansowego i otwarcia im dostępu do instytucji publicznych wyznawcy Marksa byliby jedynie niewiele znaczącymi dziwolągami, skazanymi na wegetację w marginalnym rynsztoku politycznym. To brudne pieniądze żydowskiego hochsztaplera George’a Sorosa i jemu podobnych napędzają w całej Europie piekielną machinę lewactwa i dewiantów. To polityczne i instytucjonalne wsparcie „liderów” Unii Europejskiej dało marksistom skuteczne narzędzia deprawacji narodów europejskich i wprowadziło ich na brukselskie salony. Świadectwem tej kolaboracji jest wpisanie Manifestu z Ventotene do „Białej księgi w sprawie przyszłości Europy”, czy złożony w sierpniu 2016 roku hołd Altiero Spinelliemu przez Matteo Renziego, Angelę Merkel i François Hollande’a. I jakby tego było mało, to Spinelliego uczyniono patronem głównego budynku europarlamentu, a w maju 2018 roku Jean-Claude Juncker uroczyście odsłonił w Trewirze pomnik Karola Marksa, ofiarowany przez chińskie władze z okazji obchodów 200. rocznicy jego urodzin.
Wielu ludzi może się dziwić, a nawet wątpić w możliwość ścisłego współdziałania marksistów ze światową finansjerą i unijnymi technokratami przenikniętymi duchem liberalizmu, ponieważ w kwestiach ideologicznych występują między nimi fundamentalne różnice. Ale jeśli się temu lepiej przyjrzymy, to bez trudu dostrzeżemy wspólnotę interesów, która ich łączy silniej niż jakiekolwiek idee. Mają bowiem ten sam cel, a więc zdobycie panowania nad światem. Pazerni lichwiarze są wyznawcami globalizmu, który znosi granice i ułatwia im ograbianie kolejnych społeczeństw, a unijnych plutokratów inspiruje marzenie o Stanach Zjednoczonych Europy, które mają wyrosnąć na trupie państw narodowych. Marksiści zaś fantazjują o światowej rewolucji komunistycznej. Wspólnym mianownikiem jest więc dla nich kosmopolityzm, bowiem globaliści i federaliści unijni uznają za swoją ojczyznę nie kraj, z którego się wywodzą, ale cały świat, natomiast proletariusze w ogóle nie mają ojczyzny, co zauważyli już dawno temu autorzy Manifestu Komunistycznego. Nic też bardziej nie jednoczy jak chęć pokonania wspólnego wroga stojącego na drodze do realizacji ich niecnych planów. A wrogiem tym jest chrześcijaństwo i tożsamość narodowa, stanowiące fundamenty wielowiekowego porządku europejskiego, z którymi walczą zjednoczone siły banksterów, plutokratów i marksistów zrzeszonych w różnych międzynarodówkach. Dobrym przykładem z przeszłości może być nieco „egzotyczny” sojusz reakcyjnego kanclerza Otto von Bismarcka z liberałami niemieckimi, popierającymi jego kulturkampf wymierzony w Kościół katolicki, a także służący do wynaradawiania Polaków w zaborze pruskim, czego najwymowniejszym dowodem było męczeństwo polskich dzieci z Wrześni.
Wyniki wyborów do PE pokazały, że w Unii Europejskiej nie nastąpił przełom i pomimo tego, że eurosceptycy wzmocnili nieznacznie swoją reprezentację, to jednak dotychczasowy establishment trzyma się mocno. Należy się więc spodziewać, że marksistowski kulturkampf nabierze rozpędu i w procesie tzw. pogłębionej integracji będzie z jeszcze większą determinacją zwalczał tradycyjne wartości europejskie. Polska jest jednym z frontów totalnej wojny wypowiedzianej naszej cywilizacji przez siły „postępu”. Dlatego od pewnego czasu jesteśmy obiektem zmasowanego ataku hunwejbinów od Biedronia i Zandberga, którzy atakując Kościół i święte dla Polaków symbole próbują rozpętać piekło rewolucji „kulturalnej” mającej obalić „stary” porządek. W mediach trwa antykatolicka i antynarodowa ofensywa propagandowa, a ulicami naszych miast przetaczają się parady dewiantów, podczas których dochodzi do obrzydliwych aktów profanacji symboli religijnych i wściekłych ataków na tradycyjny model rodziny. W wielu polskich szkołach zorganizowano Tęczowy Piątek, promując wśród młodzieży homoseksualizm, a prezydent Warszawy podpisując Deklarację LGBT+ usankcjonował prawnie uprzywilejowanie odmieńców seksualnych. Wszystko to odbywa się pod parasolem politycznym powołanego przez Schetynę centrolewu, który co prawda nie wygrał ostatnich wyborów, ale uzyskując 38,47% głosów ujawnił swoją siłę, z którą należy się liczyć. Tym bardziej, że Wiosna Biedronia uzyskała kolejne 6,06%, a Lewica Razem 1,24%, co daje w sumie 45,77% głosów i przekłada się na poparcie 6 245 655 wyborców (PiS uzyskał 45,38%, czyli 6 192 780 głosów).
Ponurym świadectwem skuteczności sojuszu liberokomuny jest wprowadzenie na brukselskie salony aż trzech byłych premierów wywodzących się z SLD: Leszka Millera, Włodzimierza Cimoszewicza i Marka Belki. To prawdziwy chichot historii, że ci komuniści, którzy mają na sumieniu kolaborację ze Związkiem Sowieckim i ręce splamione krwią polskich patriotów będą reprezentować nasz kraj w Brukseli. Dziwne to i oburzające, ale jeśli przypomnimy sobie plugawe wynurzenia towarzysza Jażdżewskiego z „Liberte”, który stwierdził, że Polska jest mu niepotrzebna, bo według niego „jest wielkim genetycznym i kulturowym obciążeniem” oraz przywołamy w pamięci szczere wyznanie jego politycznego patrona, Donalda Tuska, który z bólem przyznał, że dla niego „polskość to nienormalność”, to wtedy zrozumiemy do jakiego celu zmierza zjednoczona liberokomuna. Celem tym jest zniszczenie polskiej państwowości i zniewolenie naszego narodu, co jest niezbędnym etapem w budowie Stanów Zjednoczonych Europy, o których powstaniu marzą dziś zgodnie marksiści, liberałowie, banksterzy i wszelkiej maści odmieńcy. Dlatego, żeby przetrwać, musimy zgromadzić wszystkie dostępne siły potrzebne do przeprowadzenia kontrrewolucji narodowej i tradycjonalistycznej, która wymiecie z naszej ziemi głosicieli fałszywego „postępu” i wyrwie z korzeniami rozplenione chwasty marksistowskiej ideologii…
Wojciech Podjacki