Z pewnego rodzaju kultem Żołnierzy Niezłomnych, bo tak wolę nazywać naszych narodowych bohaterów, określanych najczęściej mianem „wyklętych”, co jest sformułowaniem mało szczęśliwym, o zabarwieniu pejoratywnym, mamy do czynienia od kilkunastu lat. Jednak nadal pojawiają się wątpliwości: czy potrzebne jest nam kultywowanie ich pamięci?
Dlatego najlepszym rozwiązaniem będzie zachęcenie wątpiących do tego, aby zmierzyli się z dostępną wiedzą i sami wyrobili sobie zdanie na ten temat. W świetle powszechnie znanych faktów nie może budzić wątpliwości, że Żołnierze Niezłomni byli ostatnią linią oporu przed falą terroru, zniewolenia i sowietyzacji, która jeszcze przed zakończeniem II wojny światowej, przy milczącej akceptacji zachodnich „sojuszników”, zaczęła zalewać nasz kraj. Żołnierze niepodległościowego podziemia, stanowiący integralną część Polskich Sił Zbrojnych, byli też pierwszymi ofiarami komunistycznego terroru. Natychmiast po wkroczeniu Sowietów na Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej, pomimo tego, że Armia Krajowa wspierała ich w walce z Niemcami, organy NKWD dokonywały na naszych żołnierzach okrutnych zbrodni. Polskie oddziały były osaczane i likwidowane, wielu oficerów zamordowano, a tysiące żołnierzy wywieziono w głąb Związku Sowieckiego lub przymusowo wcielono do armii Berlinga. Zbrodniczy proceder wymierzony w polskie podziemie zapoczątkowała już w czasie okupacji niemieckiej sowiecka partyzantka. Bardzo wymowna jest również tragedia powstańców warszawskich, ginących wraz z ludnością cywilną na oczach wojsk sowieckich stojących po drugiej stronie Wisły, które zamiast pomóc sojusznikowi swoich sojuszników, urządzały w tym czasie katownie dla schwytanych polskich patriotów. Należy także podkreślić, że jednym z pierwszych ministerstw powołanych przez PKWN w lipcu 1944 roku był Resort Bezpieczeństwa Publicznego, którego naczelnym zadaniem było zwalczanie opozycji występującej przeciwko instalowanym w Polsce władzom pochodzącym z nadania Stalina.
Po zakończeniu II wojny światowej działania podejmowane przez „polskich” komunistów, wspieranych i inspirowanych przez Sowietów, zmierzały do złamania wszelkich przejawów oporu ze strony umęczonego długoletnią wojną społeczeństwa. Sfałszowane referendum „ludowe” w 1946 roku, a następnie wybory do Sejmu w 1947 roku, odbywające się w atmosferze powszechnego terroru i manipulacji oraz wycofanie uznania rządowi RP na uchodźstwie przez Wielką Brytanię i USA, usankcjonowały postanowienia konferencji jałtańskiej, skazującej Polskę na długoletnią sowiecką okupację. Wraz z narastającym uciskiem ze strony tworzącego się systemu komunistycznego rozwiewały się jakiekolwiek nadzieje na powstrzymanie tych zbrodniczych dążeń metodami pokojowymi. Parlament był zdominowany przez elementy bolszewickie, a „legalne” ugrupowania polityczne rozbite prześladowaniami i działaniem agentury. Symbolem tego była w 1947 roku wymuszona ucieczka z kraju Stanisława Mikołajczyka, zagrożonego aresztowaniem i skazaniem na karę śmierci oraz tragiczny los szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, aresztowanych przez NKWD i bezprawnie sądzonych w pokazowym procesie w Moskwie w czerwcu 1945 roku. Nadzieje na interwencję dyplomatyczną mocarstw zachodnich całkowicie zawiodły, jak również początkowo dość silna wiara w możliwość wybuchu konfliktu pomiędzy Zachodem a Związkiem Sowieckim. Złudzenia te brały się z braku orientacji w autentycznych powojennych nastrojach społeczeństw zachodnich, ale także z niewiedzy, w jaki sposób „alianci” postąpili z naszymi żołnierzami po demobilizacji PSZ na Zachodzie. Rodacy w kraju nie mogli przecież wiedzieć, że zdemobilizowani polscy generałowie zostali pozbawieni środków do życia i musieli robić w Wielkiej Brytanii za barmanów, magazynierów lub pielęgniarzy.
Sytuacja niepodległościowego podziemia w okupowanym kraju rozwijała się bez większego wpływu ze strony emigracyjnych polityków i wojskowych. W zniewolonej Polsce, po fiasku koncepcji politycznego porozumienia z nową władzą oraz po rozwiązaniu Armii Krajowej w styczniu 1945 roku przez gen. Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka”, położenie przedstawiało się nadzwyczaj dramatycznie. Komendant AK w ostatnim rozkazie do swoich żołnierzy napisał: „Postępująca szybko ofensywa sowiecka doprowadzić może do zajęcia w krótkim czasie całej Polski przez Armię Czerwoną. Nie jest to jednak zwycięstwo słusznej Sprawy, o którą walczymy od roku 1939. W istocie bowiem – mimo stwarzanych pozorów wolności – oznacza to zmianę jednej okupacji na drugą, prowadzoną pod przykrywką Tymczasowego Rządu Lubelskiego, bezwolnego narzędzia w rękach rosyjskich. […] Od 1 września 1939 roku. Naród Polski prowadzi ciężką i ofiarną walkę o jedyną Sprawę, dla której warto żyć i umierać: o swą wolność i wolność człowieka w niepodległym Państwie. Wyrazicielem i rzecznikiem Narodu i tej idei jest jedyny i legalny Rząd Polski w Londynie, który walczy bez przerwy i walczyć będzie nadal o nasze słuszne prawa. Polska, według rosyjskiej receptury, nie jest tą Polską, o którą bijemy się szósty rok z Niemcami, dla której popłynęło morze krwi polskiej i przecierpiano ogrom męki i zniszczenie Kraju. Walki z Sowietami nie chcemy prowadzić, ale nigdy nie zgodzimy się na inne życie, jak tylko w całkowicie suwerennym, niepodległym i sprawiedliwie urządzonym społecznie Państwie Polskim. Obecne zwycięstwo sowieckie nie kończy wojny. Nie wolno nam ani na chwilę tracić wiary, że wojna ta skończyć się może […] zwycięstwem jedynie słusznej Sprawy, triumfem dobra nad złem, wolności nad niewolnictwem. Żołnierze Armii Krajowej! Daję Wam ostatni rozkaz. Dalszą swą pracę i działalność prowadźcie w duchu odzyskania pełnej niepodległości Państwa i ochrony ludności polskiej przed zagładą. Starajcie się być przewodnikami Narodu i realizatorami niepodległego Państwa Polskiego. W tym działaniu każdy z Was musi być dla siebie dowódcą. W przekonaniu, że rozkaz ten spełnicie, że zostaniecie na zawsze wierni tylko Polsce oraz by Wam ułatwić dalszą pracę – z upoważnienia Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zwalniam Was z przysięgi i rozwiązuję szeregi AK”. W tajnym rozkazie skierowanym do kadry dowódczej gen. Okulicki zalecał: „W zmienionych warunkach nowej okupacji działalność naszą nastawić […] na odbudowę niepodległości i ochronę ludności przed zagładą. W tym celu i w tym duchu wykorzystać musimy wszystkie możliwości działania legalnego, starając się opanować wszystkie dziedziny życia Tymczasowego Rządu Lubelskiego. […] Dowódcy nie ujawniają się. Żołnierzy zwolnić z przysięgi, wypłacić dwumiesięczne pobory i zamelinować. […] Zachować małe dobrze zakonspirowane sztaby i całą sieć radio. Utrzymać łączność ze mną i działajcie w porozumieniu z aparatem Delegata Rządu”.
Działania zalecane przez Komendanta AK nie uchroniły podziemia niepodległościowego i ludności cywilnej przed skutkami represji ze strony Sowietów i „rodzimych” renegatów. Do ich pacyfikacji skierowano bowiem kilkadziesiąt tysięcy żołdaków z Wojsk Wewnętrznych NKWD, funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, Informacji Wojskowej, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Milicji Obywatelskiej i reżimowego sądownictwa. Dokonywano masowych aresztowań, niejednokrotnie w ramach szeroko zakrojonych obław oraz deportacji do obozów pracy na terenie Związku Sowieckiego, które, zdaniem gen. Tadeusza Komorowskiego „Bora”, objęły około 50 tys. żołnierzy. Na porządku dziennym były morderstwa, poprzedzone zazwyczaj okrutnymi torturami. Generał Okulicki, w niedługi czas po „procesie szesnastu” zmarł w więzieniu na Łubiance, najpewniej zamordowany, a władza „ludowa” sięgnęła po szeroki wachlarz metod, które miały doprowadzić do złamania ruchu oporu. Początkowo wielu żołnierzy podziemia, idąc za zaleceniami swoich dowódców, starało się wtopić w społeczeństwo pochłonięte codzienną walką o byt, a nawet podejmowało próby przeniknięcia do struktur komunistycznego aparatu i przejęcia nad nimi kontroli lub przynajmniej uzyskania cennych informacji i dostępu do dokumentów ułatwiających powrót do „legalnego” życia. Czynnikiem sprzyjającym takim działaniom był w okresie powojennym wielki niedostatek wykształconych kadr, który, co zrozumiałe, nie mógł być zrekompensowany przez sowieckich „doradców” i szeroki napływ niedouczonych elementów z tzw. awansu społecznego.
Żołnierze podziemia niepodległościowego stawali przed dramatycznym dylematem: co robić dalej? Czy starać się ułożyć sobie „normalne” życie, o ile komuniści na to pozwolą? Czy też nadal z bronią w ręku realizować testament Polski Walczącej? Pozbawieni łączności z dowódcami, którzy zostali aresztowani i zamordowani, albo wyjechali za granicę lub głęboko się zakonspirowali, dokonywali nierzadko fatalnych wyborów. Komuniści zachęcali ich do ujawniania się oferując całkowitą „amnestię”, zrównującą żołnierzy podziemia ze zwykłymi przestępcami, korzystającymi z aktu łaski nowej władzy. Podstępne zabiegi służyły jedynie „rozładowaniu lasów” z partyzantów, którzy uniemożliwiali zaprowadzenie w kraju komunistycznych porządków. W niedługim czasie okazało się, że ci, którzy ujawnili się, tak naprawdę wpadali w zastawione na nich sidła. Podobnie jak wielu żołnierzy PSZ na Zachodzie, którzy byli zwabiani do Polski, tylko po to, aby trafić do ubeckich katowni, a potem na ławy oskarżonych w pokazowych procesach, podczas których skazywano ich na śmierć lub długoletnie więzienie za rzekomą współpracę z zachodnim wywiadem. Nie może więc dziwić, że ścigani przez bezpiekę i pozbawieni szans na normalne życie, szukali oparcia wśród towarzyszy broni z wcześniejszej konspiracji, którzy, jak nikt inny, mogli ich zrozumieć i udzielić im pomocy. Ponownie nawiązywali kontakty, gromadzili się w oddziały, już pod nowym szyldem i dowództwem, ale z takim samym przesłaniem, z jakim rozpoczynali swoją walkę o Wolną Polskę.
Dla lepszego zrozumienia motywów przyświecających Żołnierzom Niezłomnym, pozwólmy im samym przemówić: „My chcemy Polski suwerennej, Polski chrześcijańskiej, Polski – polskiej! […] Tak jak walczyliśmy w lasach Wileńszczyzny czy na gruzach kochanej stolicy – Warszawy – z Niemcami, by świętej Ojczyźnie zerwać pęta niewoli, tak dziś do ostatniego legniemy, by wyrzucić precz z naszej Ojczyzny Sowietów. Święcie będziemy stać na straży wolności i suwerenności Polski i nie wyjdziemy dotąd z lasu, dopóki choć jeden Sowiet będzie deptał Polską Ziemię” – tak o celu powojennej walki pisał dowódca VI Brygady Wileńskiej AK kpt. Władysław Łukasiuk ps. „Młot”. Podobnie myślał kpt. Zdzisław Broński ps. „Uskok”, ostatni komendant Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość na Lubelszczyźnie, gdy prowadząc rozważania o potrzebie kontynuowania idei i czynu żołnierzy Powstania Styczniowego z 1863 roku, zapisał w swoim „Pamiętniku”: „Oni mieli tyranów Moskali, a my mamy tyranów bolszewików. […] Życie poświęcić warto jest tylko dla jednej idei, idei wolności! Jeśli walczymy i ponosimy ofiary to dlatego, że chcemy właśnie żyć, ale żyć jako ludzie wolni, w wolnej Ojczyźnie”. Nie inaczej tłumaczył sens swojej walki mjr Zygmunt Szendzielarz ps. „Łupaszko” w odezwie z marca 1946 roku, w której napisał: „Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich […]. My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości”. Wielką wymowę mają także grypsy pisane z celi śmierci do żony i syna przez ppłk. Łukasza Cieplińskiego, które wykraczają poza wymiar czysto osobisty, zyskując „miano świadectwa i testamentu Polski Walczącej, urastając do symbolu krzyku całego pokolenia mordowanego przez instytucje komunistycznego państwa”. 20 stycznia 1951 roku. Ciepliński napisał: „Odbiorą mi tylko życie. A to nie najważniejsze. Cieszę się, że będę zamordowany jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Polskę niepodległą i szczęśliwą. Jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość. Wierzę dziś bardziej niż kiedykolwiek, że Idea chrystusowa zwycięży i Polska niepodległość odzyska, a pohańbiona godność ludzka zostanie przywrócona. To moja wiara i moje wielkie szczęście […]”. Myślę, że najlepszym podsumowaniem tego swoistego testamentu Żołnierzy Niezłomnych będą słowa filozofa Henryka Elzenberga, który stwierdził, że: „Wartość walki tkwi nie w szansach zwycięstwa sprawy, w imię której się ją podjęło, ale w wartości tej sprawy”.
Żołnierze Niezłomni nie kalkulowali szans na powodzenie, nie oczekiwali żadnych zaszczytów i nagród, na które niewątpliwie liczyli ich oprawcy. Walcząc, nie tyle za honor, czy w porywie romantycznych uniesień, ale za wolność Ojczyzny, poświęcili wartość bezcenną, czyli własne życie. Chwytając za broń i ginąc w nierównej walce w powojennym powstaniu antykomunistycznym, stali się kolejną zmianą w sztafecie bojowników o Wielką i Wolną Polskę. Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do polskich powstańców z XIX wieku oni musieli się zmierzyć z wrogiem, którego okrucieństwo i podłość nie znało żadnych granic. Nie pozwolono im wrócić do pokojowego życia, uniemożliwiono emigrację, prześladowano i szykanowano ich rodziny, pomawiano o najgorsze uczynki, w tym o kolaborację z Niemcami. Polowano na nich jak na dzikie bestie i zabijano bez litości, a schwytanych poddawano niewyobrażalnym torturom. Mieli szczęście ci spośród nich, którzy zginęli w walce i nie trafili żywi w łapy okrutnych oprawców, chociaż ich także nie oszczędzano, profanując po śmierci ich zwłoki i odmawiając im prawa do cywilizowanego pochówku. Żołnierzy Niezłomnych „sądzono” w procesach pokazowych, które nagłaśniane przez komunistyczną propagandę miały ich zohydzić w oczach społeczeństwa i uzasadnić bezpardonowe zwalczanie „reakcyjnych bandytów”.
Wraz z upływem lat pogarszały się warunki ich walki, ponieważ wyczerpane społeczeństwo, poddane zmasowanej indoktrynacji i uciskowi, wykazywało wobec nich coraz większe zobojętnienie, co skutkowało wielkimi trudnościami w aprowizacji i zmuszało często do stosowania środków nadzwyczajnych, jak przymusowe rekwizycje. Umocnił się także w terenie aparat władzy komunistycznej, wspomagany nie tylko wielką liczbą funkcjonariuszy organów represji, ale także bardzo rozbudowaną siatką donosicieli, którzy nęceni wysokimi nagrodami dostarczali cennych informacji. Zdarzały się również przypadki zdrady w szeregach podziemia, bowiem niejeden z żołnierzy poddany torturom załamywał się i „sypał” towarzyszy broni. Znani są także renegaci, którzy zaciągali się na służbę wroga, po to, aby za cenę kariery w Polsce „ludowej”, ułatwiać rozbicie leśnych oddziałów. Aparat represji wspomagany przez sowieckich „doradców” nabierał coraz większej sprawności w walce z „reakcją”, co przejawiało się częstymi prowokacjami, a nawet organizowaniem fałszywych oddziałów leśnych, które dokonywały rabunków, gwałtów i zbrodni „na rachunek” podziemia niepodległościowego. Celem komunistów było całkowite unicestwienie Żołnierzy Niezłomnych, jak również zatarcie wszelkich śladów ich istnienia, co można porównać jedynie do zbrodni katyńskiej i ohydnego procederu wymazywania jej z kart historii w czasach PRL-u.
W obliczu przytoczonych faktów nie powinno nikogo dziwić, że tysiące polskich patriotów chwyciło za broń i podjęło walkę z utrwalaczami władzy ludowej, zdając sobie sprawę z beznadziejności sytuacji, w której się znaleźli. To właśnie im zawdzięczamy, że komuniści zajęci zwalczaniem zbrojnego podziemia musieli ograniczyć rozmiary represji wobec ludności cywilnej i Kościoła katolickiego, nie byli też w stanie przeprowadzić na wzór sowiecki kolektywizacji wsi, dzięki czemu przetrwały w rolnictwie i drobnym rzemiośle namiastki własności prywatnej. Reżim nie zdołał także przetrącić narodowi kręgosłupa moralnego, co zaowocowało antysystemowymi wystąpieniami w latach 1956, 1970 i 1980, w których uczestniczył niejeden weteran leśnych bojów. Ofiara poniesiona przez Żołnierzy Niezłomnych nie poszła na marne i po latach przyczyniła się do zrzucenia jarzma komunistycznej niewoli. Jeśli zaś chodzi o krytykowane formy walki, to zastanówmy się: czy w obliczu zmasowanego ataku ze strony tak okrutnego i podłego wroga można się było inaczej zachować? Wątpię, bowiem była to walka na śmierć i życie, w której czasami ginęły niewinne ofiary, ale prawdziwym celem byli zawsze funkcjonariusze zbrodniczego aparatu represji, zasługujący na najwyższy wymiar kary. Żołnierze Niezłomni, w obliczu dziejowego dramatu rozgrywającego się wówczas w naszej Ojczyźnie, „zachowali się jak trzeba”. Dlatego należy się im wdzięczność i wieczna pamięć potomnych, natomiast komunistyczni siepacze zasługują na potępienie i wzgardę, bo nienapiętnowane i nieukarane zbrodnie stanowią zachętę dla innych zwyrodnialców.
Jeszcze kilkanaście lat temu zagadnienia związane z powojennym niepodległościowym podziemiem bardzo nieśmiało przebijały się w publicznej dyskusji. Niewątpliwą zasługę w przełamaniu tej zmowy milczenia mają badacze naszych najnowszych dziejów, tak zawodowi historycy, jak i zwykli pasjonaci, którzy z podziwu godną determinacją odkłamywali polską historię. Zdynamizowanie tego procesu nastąpiło wraz z powstaniem Instytutu Pamięci Narodowej, który dysponując zgromadzonymi archiwaliami, zapleczem naukowym i środkami finansowymi, przyczynił się do popularyzacji wiedzy na temat życia i walki Żołnierzy Niezłomnych, a także do ujawnienia ich oprawców, co wywołało lawinę krytyki ze strony pogrobowców komunistycznego reżimu. Trzeba też podkreślić, że nadejście fali historycznego rewizjonizmu, który powoli zmienia postrzeganie naszej przeszłości przez społeczeństwo, było zapoczątkowane rozkładem systemu „okrągłostołowego”, stworzonego na gruzach PRL-u, wspólnym wysiłkiem czerwonych macherów i koncesjonowanej opozycji, skrzętnie dobranej przez towarzysza Kiszczaka. Upadek rządów SLD i zakończenie prezydentury Kwaśniewskiego oraz odejście na niezasłużoną emeryturę licznych zastępów historyków hołdujących marksistowskiej wizji dziejów, zmieniło klimat polityczny wokół Żołnierzy Niezłomnych. Gdy odeszli najgorliwsi obrońcy „dokonań” utrwalaczy władzy ludowej, a na pole bitwy o pamięć i tożsamość narodu wkroczyło szeroką ławą młode pokolenie historyków, zaczęła się wreszcie długo oczekiwana przemiana. Młodzi naukowcy nieobciążeni bagażem negatywnych doświadczeń, z odwagą i determinacją, której często brakowało ich starszym kolegom, zaczęli „orać” naszą narodową świadomość. I nagle okazało się, że nie pochodzimy od Kaina, tylko od Abla, skrytobójczo zamordowanego w szale bratniej zawiści.
W wyniku starań współczesnych historyków, „piętno kainowe”, które ciąży na komunistach i ich potomkach, korzystających z owoców przestępczej działalności swoich antenatów, stało się bardziej widoczne dla społeczeństwa. Nie może więc dziwić furia, z jaką atakowana jest prawda o Żołnierzach Niezłomnych, która wreszcie wychodzi na jaw. Prawda ta jest dla Polaków wyrzutem sumienia. Nie dlatego, żeby mieli oni cokolwiek wspólnego z dramatem naszych bohaterów, lecz z tego powodu, że zbyt długo wierzyli w kłamliwą narrację komunistycznej propagandy, co niewątpliwie miało wpływ na tak późne uhonorowanie i gloryfikację Żołnierzy Niezłomnych. Nie użyłem pojęcia rehabilitacja, z którą rodziny żołnierzy podziemia, najczęściej w osamotnieniu, borykały się przed sądami. Ponieważ to właśnie procesy rehabilitacyjne najpełniej ukazały ciągłość tradycji PRL-u, wniesioną aportem do III Rzeczypospolitej. Świadczyły o tym nie tylko rodowody sędziów, ale także konieczność starań o uniewinnienie osób skazanych w czasach niewoli przez sądownictwo dyspozycyjne wobec reżimu komunistycznego, od którego, przynajmniej werbalnie, odcinali się „ojcowie założyciele” III RP.
Praca historyków i publicystów zaowocowała tysiącami publikacji, które stworzyły ideologiczną podbudowę pod rozwój kultu Żołnierzy Niezłomnych. Dostarczyły też dobrze udokumentowanych argumentów, niezbędnych w walce o prawdę z tabunami postkomunistycznych oszczerców. Patrioci, którzy włączali się w nurt czynnego pielęgnowania ich pamięci mogli wreszcie korzystać z rzetelnej wiedzy historycznej. Inaczej niż przed kilkunastu laty, gdy bazowano jeszcze na szczątkowych, często niesprawdzonych informacjach i gubiono się w gąszczu domysłów i spekulacji.
Obecnie żyjemy w czasach, gdy panuje swoista moda na kultywowanie pamięci o bohaterskich czynach antykomunistycznego podziemia. Przejawia się to w zmianie postawy władz państwowych i samorządowych, co przynosi wymierne efekty w postaci wystawianych pomników i powszechnym już nazywaniu ulic imionami Żołnierzy Niezłomnych. Wiedza o nich przenika również do edukacji, nie tylko pod postacią odpowiednich treści zamieszczanych w podręcznikach i wygłaszanych na licznych obchodach ku ich czci, ale także w coraz częstszym obieraniu tych bohaterów za patronów szkolnych placówek. Wieloletnie zaległości nadrabia także polska kinematografia, bowiem pojawiło się na ekranach kinowych i telewizyjnych całkiem sporo filmów i seriali poruszających omawianą tematykę. Żołnierze Niezłomni zajęli też poczesne miejsce w innych dziedzinach sztuki, począwszy od ulicznych murali, poprzez malarstwo i grafikę, a skończywszy na powieściopisarstwie i poezji. W ten sposób dokonuje się szeroka reedukacja społeczeństwa, do niedawna jeszcze karmionego postkomunistyczną propagandą. Jest to proces głęboki i trwały, dający nadzieję na uporządkowanie naszej historii, przywrócenie należnej czci bohaterom oraz napiętnowanie zdrajców Narodu Polskiego. Procesowi temu towarzyszyć będzie również przemiana w życiu publicznym, polegająca na utracie gruntu do politycznego działania przez pogrobowców komunistycznego systemu i pozbawieniu ich uprzywilejowanej pozycji społecznej. Oczywiście, że potrwa to jeszcze jakiś czas, ale w końcu sprawiedliwość dziejowa zatriumfuje.
Przemiana w świadomości narodowej nie mogłaby się dokonać, gdyby nie postawa młodego pokolenia Polaków, które w dorosłe życie wchodziło już w nowej Polsce. I gdyby nie to, że będąc dzielnym i doświadczonym narodem, który wydał z siebie tylu wspaniałych bohaterów: „Mamy w sobie ich kod DNA! Ten niezniszczalny gen, który miał zginąć na zawsze w bezimiennych dołach śmierci, przysypanych wapnem i gruzem” – jak to słusznie zauważył Krzysztof Szwagrzyk, któremu zawdzięczamy odnalezienie szczątków wielu Żołnierzy Niezłomnych.
Młode pokolenie instynktownie odnalazło drogę do poznania prawdy o naszych bohaterach, która stała się nie tylko bliską ich sercu legendą, ale prawdziwym manifestem, wyznaniem wiary w lepszą przyszłość Polski. Kult Żołnierzy Niezłomnych głęboko przeniknął do duszy młodego pokolenia, przywracając mu także wiarę we własne siły i w sens istnienia w świecie wyjałowionym z wszelkich ideałów i pogrążonym w bezwstydnej konsumpcji. Wiele lat temu to właśnie młodzież zainicjowała pierwsze marsze upamiętniające naszych bohaterów, które teraz cyklicznie przetaczają się przez wszystkie zakątki kraju, budząc sumienie uśpionych Polaków. Nieważne, że padają słowa krytyki i powątpiewania, jakoby ten ideowy prąd porwał jedynie nielicznych, a większość nadal nurza się w hedonistycznych przyjemnościach. Ponieważ w dziejach ludzkości wszelkie mentalne przemiany zachodziły najpierw w najbardziej uświadomionych grupach społecznych, a reszta była porywana przez ich wartki nurt. I właśnie na tym nam powinno zależeć, aby najpierw dotrzeć do najwartościowszych pokładów społeczeństwa i zjednoczyć je wokół wspólnej idei, a następnie skierować do walki o duszę Narodu Polskiego. Jeśli zaś chodzi o siłę oddziaływania kultu Żołnierzy Niezłomnych, to wątpiących powinny przekonać ogromne rzesze uczestników ceremonii pogrzebowych „Łupaszki”, „Inki” i „Zagończyka”. Poza tym, tylko ktoś ślepy lub nieżyczliwy nie dostrzega swoistej mody na kultywowanie pamięci naszych bohaterów, co można łatwo zauważyć nie tylko w zalewanym patriotycznymi treściami Internecie, ale również wśród przechodniów na ulicy, noszących dość powszechnie i z dumą patriotyczną odzież i emblematy nawiązujące wprost do ideałów Polski Walczącej.
W ostatnim czasie daje się także zauważyć pewna niepokojąca tendencja, przejawiająca się w próbach zawłaszczania pamięci o Żołnierzach Niezłomnych przez część establishmentu politycznego. Cieszy nas, że władze państwowe wreszcie uczestniczą w poświęconych im obchodach, bo podnosi to ich rangę, tak jak honorowanie ich awansami i wysokimi odznaczeniami. Lecz jeśli związane z tym uroczystości wykorzystywane są do promocji rządzących polityków, to musi budzić zażenowanie. Dlatego, że ofiara złożona przez Żołnierzy Niezłomnych należy do całego narodu i tak jak nikt nie ma monopolu na patriotyzm, tak też żaden patriota na rządowej posadzie nie ma prawa zawłaszczać ich kultu dla swoich doraźnych potrzeb. Poza tym w wyniku nadmiernej instytucjonalizacji tego zjawiska można mu tylko zaszkodzić, a przecież wszystkim powinno zależeć, aby kult ten docierał do najszerszych warstw społecznych. Bo tylko wtedy może on przetrwać i rozwijać się, dokonując autentycznej i głębokiej przemiany w świadomości narodowej Polaków.
O tym, jak bardzo potrzebne jest kultywowanie pamięci Żołnierzy Niezłomnych i propagowanie ich dokonań, świadczy najdobitniej niezadowalający poziom wiedzy w społeczeństwie oraz nadzwyczaj aktywna działalność pogrobowców komunistycznego reżimu, którzy, aby zohydzić naszych bohaterów, sięgają po najbardziej plugawe pomówienia. Niedawno, z partyjnej kloaki SLD, wydobył się haniebny bełkot lewicowej aktywistki, której przezwiska nie mam zamiaru przywoływać, twierdzącej, że: „Wśród Wyklętych było mnóstwo bandytów, ale też dzieciobójców i pedofilii! Mordowali także niewinne dzieci, wspominają ich ludzie bezduszni… Wyklęci byli nierobami, którzy zamiast odbudowywać swój kraj i pracować, woleli pochować się w lasach i napadać uczciwych obywateli!”. Niestety podobne wykwity chorych umysłów nie są rzadkością i wpisują się w konsekwentnie uprawianą propagandę, z którą możemy się zetknąć w opiniotwórczych mediach tzw. głównego ścieku. To przecież nie kto inny jak Tomasz Lis, opublikował tweeta w dniu pogrzebu „Łupaszki”, w którym napisał, że: „Prezydent RP oddawał dziś cześć mordercy cywilów, Łupaszce”. Z podobnymi wypowiedziami kontrastują peany wygłaszane przez biesiadników z Magdalenki na „cześć” czerwonych renegatów. W przypływie bolszewickiej szczerości, Michnik nazwał Kiszczaka „człowiekiem honoru”, a Frasyniuk domagał się nawet stawiania pomników Jaruzelskiemu. Dlatego patrioci muszą dać twardy i zdecydowany odpór tej wrogiej propagandzie, bowiem nikt bardziej od Żołnierzy Niezłomnych nie zasłużył na naszą pamięć i wdzięczność. Dzięki ich bezgranicznemu poświęceniu możemy cieszyć się wolnością, za którą ginęli z bliskim naszemu sercu okrzykiem: Niech żyje Polska!
Wojciech Podjacki